Na przełomie września i października następował okres zbiorów. Zastanawiano się, czy uzbieranego z pól zboża, ziemniaków i innych płodów rolnych starczy na cały kolejny rok. Potem nadchodził listopad i coraz zimniejsze dni.
Wyjątkowy dzień to 29 września, w tradycji kościelnej i ludowej poświęcony świętemu Michałowi. Był to czas, kiedy kończono wszelkie żniwa i pożniwki, a jednocześnie rozpoczynał się rok szkolny.
Ziemniaki zwane bulwami
Pod koniec września i na początku października gospodynie zabierały się za kiszenie kapusty, według porzekadła: „Święty Michał kapustę do beczek upychał”. Czekano też na 4 października, święto Aniołów Stróżów, kiedy to obserwowano aurę, aby przepowiedzieć pogodę na przyszłość. Kierowano się przy tym przysłowiem: „Jak Anioły w słońcu chadzają, to w zimie mrozy potrzymają”.
Październik w życiu Kociewiaków był okresem zbiorów ziemniaków, zwanych kartoflami lub bulwami. Warto zauważyć, że ogólnopolskie „wykopki” nietrafnie miały się do tego, co robiono na Kociewiu. Tutaj bardziej określano je jako „wybierki”, ponieważ ziemniaki wybierano, a nie wykopywano. Dla większych gospodarstw było to nie lada zadaniem, gdyż wszyscy domownicy, jak i stała służba, nie mogli sobie poradzić z takim nawałem pracy. Wtedy zatrudniano okresowych pomocników. Osoby idące na „wybierki” dostawali motyki oraz kosze, często ustrojone zielonym powojem.
W niektórych częściach Kociewia zbiór ziemniaków przybierał bardzo uroczystą oprawę. Gospodarz stawał w południowej części pola, zdejmował swój kapelusz, który kładł na ziemi. Następnie obejmował wzrokiem całe swoje włości, a potem wyrywał jeden krzew wraz z bulwami. Ziemniaki dokładnie oczyszczał i wkładał do kosza. Czynności te powtarzał tak długo, aż uzbierał cały kosz, który zanosił do domu. Wszyscy inni domownicy i pracownicy przypatrywali się mu z uwagą. Dopiero, kiedy pierwsze ziemniaki znalazły się w domu, inni mogli zabrać się do pracy.
Placki i dym na polach
Wtedy praca ruszała pełną parą. Jedni wybierali kartofle, drudzy - idąc z tyłu - czyścili je z piachu. Zupełnie na końcu podążały osoby z koszami. Kiedy uzbierał się jeden pojemnik, zanoszono go do większego, zwanego „kipą”. Wreszcie, zależnie od wielkości uprawy i liczby rąk do pracy, wykopki kończono. Uważano, aby kilka krzaków zostało dla gospodarza, który podobnie jak rozpoczynał, tak i kończył zbiory ziemniaków.
Tak organizowano pracę na polu w dawnych czasach. Trzeba jednak pamiętać, że ziemniak na terenie Polski zaczęto na dużą skalę uprawiać dopiero w drugiej połowie XIX wieku. Od tamtej pory, każdy czekał na pierwsze, ziemniaczane placki, które symbolizowały nadejście późnej jesieni i czasu zimowego. Jedzący oceniali zbiory, patrząc przez okna na dym polnych ognisk, w których ginęły ziemniaczane badyle. Niekiedy dawało słyszeć się dźwięki gawronów, na Kociewiu zwanych gapami.
Pajęczynka - znak pogodnej jesieni
Nadchodziły coraz dłuższe wieczory, znak pewnego rozprężenia w kociewskim gospodarstwie, albowiem zajęć stawało się jakby mniej. Dalej, w myśl ludowej praktyki, obserwowano pogodę. Ważnym dniem był 15 października, święto Jadwigi, zwykle pogodne, gdyż jak głosiło przysłowie: „Zwykle około świętej Jadwigi babie latko leci na wyścigi”. Biała pajęczynka miała być znakiem pogodnej jesieni. Był to ostatni dzwonek, aby zebrać wszystko z pola: „W krótkie dzionki października wszystko z pola, z sadu znika”. W drugiej połowie miesiąca wyśmiewano już opieszałych rolników mówiąc im: „Gospodarzu, na święty Łukasz (18.10), czego w polu jeszcze szukasz!?”.
Grzybobranie – to co gorzkie się nie nadaje...
Mniej więcej w połowie października rolnicy zaczynali szukać, ale w zupełnie innych niż pola miejscach. Zajęci jesiennymi pracami, dopiero wówczas ruszali do lasu na grzybobranie. Bywało i tak, że w drodze do kościoła, wsi, albo po prostu podczas przechadzki znajdowano grzyby, które zanoszono do gospodyni. Wtedy trafiały one do zupy lub sosu, nadając specyficzny zapach i posmak. Natomiast w okresie wysypu grzybów starano się suszyć borowiki, koźlarze itd., aby mogły one stanowić część zimowych zapasów. Bywały i smutniejsze dni, kiedy marne zbiory nie dawały poczucia stabilności. Wtedy ruszano do lasów, aby wypełnić lukę w pożywieniu. Grzyby nie tylko suszono, sporządzano z nich również marynaty.
Wieści o zatruciach były o wiele rzadsze niż dzisiaj. Zwykle grzybiarz końcem języka dotykał niepewnej „zdobyczy”. Stosowano bowiem zasadę, że to co gorzkie, nie nadaje się do jedzenia.
Na podstawie: R. Landowski, Dawnych obyczajów rok cały. Między wiarą, tradycją i obrzędem, Pelplin 2000.
Napisz komentarz
Komentarze