Do tego ciekawe zadania do rozwiązania przyciągające do wystawy o czasach Skulteta i Kopernika z zadaniem za fanty do rozwiązania. Podczas jarmarku grała Kociewska Orkiestra Dęta „Torpeda”.
Impreza nie kolidowała z innymi
Pomysł na organizację jarmarku handmade narodził się 29 sierpnia podczas poprzedniej imprezy plenerowej. Było to Letnie targowisko na Skwerze Doktora Schefflera i ulicach Starego Miasta.
- Wówczas pogoda nie dopisała, mówiąc delikatnie, i ok. 70 proc. wystawców zrezygnowała z tego względu z udziału w handlu pod chmurką, a właściwie deszczem – wspomina Małgorzata Kruk, koordynatorka jarmarku z Fabryki Sztuk w Tczewie. - Po rozmowach z kilkoma rękodzielnikami, którzy nie zrażali się trudnymi warunkami atmosferycznymi, doszliśmy do wniosku, że warto zorganizować jeszcze w tym sezonie jarmark na dziedzińcu Fabryki Sztuk. Termin wybraliśmy wspólnie, biorąc pod uwagę imprezy odbywające się w okolicy, np. Starym Polu, Piasecznie, Pelplinie. To jest bardzo ważne, by nie odbywały się dwa przedsięwzięcia o podobnej tematyce w tym samym terminie. Pozostała jeszcze kwestia najistotniejsza – zapewnienie wielkiej hali namiotowej na wypadek złej pogody, by zarówno wystawcy, jak i klienci byli ochronieni przed deszczem.
Takie wymogi spełnił namiot Zakładu Usług Komunalnych w Tczewie, którego dyrektor Przemysław Boleski chętnie zgodził się udzielić pomocy technicznej przy organizacji wydarzenia.
- Nie mogło być więcej ze względu chociażby na dostępną przestrzeń. Był to na pewno jarmark kameralny, ale mający swój klimat i urok – uzupełnia Małgorzata Kruk. - Zdecydowana większość wystawców uczestniczyła w organizowanych przez nas wcześniej, tzn. przed pandemią, świątecznych jarmarkach czy też pchlich targach, ale pojawili się także nowi wystawcy, którzy informację o wydarzeniu pozyskali z portali społecznościowych. Oferowali ozdoby do mieszkań, świece, maskotki, ubrania, biżuterię, obrazy, akcesoria dla kobiet i dzieci. Ręcznie wykonane wyroby zachwycały gości. To przedmioty z duszą, prawdziwe cudeńka, których walorem jest niepowtarzalność, a przede wszystkim to, że ich twórcami są ludzie z pasją, obdarzeni talentem i zamiłowaniem do piękna.
Nie straszna im glina!
Zdecydowanie, przynajmniej wśród dzieci, furorę robił garncarz z Kaszub, który przyciągną sporą gromadkę, ucząc swego fachu. Najmłodsi garncarze mieli po 5-6 lat, a najstarsi ok. 12 lat. Do lepienia garnków na specjalnym kole ustawiała się kolejka maluchów, dzięki czemu do końca imprezy powstało ok. 45 unikatowych półmisków, wazoników i garnków.
- Zajmuję się garncarstwem od 1981 r. Nauczył mnie tego tata, który przekazywał nam ten fach z pokolenia na pokolenie – mówił Ryszard Arkuszyński, w trakcie pracy z dziećmi przy kole garncarskim. - Na dowód tego jest słynna książka Krystyny Wieczorek „Młynmna Stawka”. Opisuje ona dzieje swojej babci, która żyła na przełomie XIX i XX w. – Marii, która wywodziła się z terenów moich przodków. W 1900 r. żyło 6 Arkuszyńskich – wszyscytrudnili się garncarstwem – ojciec i „5” synów. Sam wywodzę się z ziemi sulejowskiej z Piotrkowa Trybunalskiego. Obecnie garncarzy w Polsce jest 21. Mamy nawet swoje Stow. Twórców Ludowych w Lublinie. W 80' było nas 2300, ale chińszczyzna nas zniszczyła, chociaż ostatnio klienci wracają. Wywodzimy się z Sokola k. Człuchowa.
Pan Ryszard ma swój warsztat i agroturystykę w Sokole, do których odwiedzin zaprasza. Dodajmy, że w 5-tomowej „Młynnej Stawce” w akcje wplecieni są Arkuszyńscy.
(tomm)
Fot. W. Mocny
Napisz komentarz
Komentarze