Pierwsi reprezentanci władzy „ludowej” pojawili się w Tczewie tuż po zdobyciu miasta przez oddziały Armii Czerwonej w dniu 12 marca 1945 r. (choć przez cztery lata po wojnie to ówczesne święto miasta” obchodzono… 11 marca).
Swastyki na urzędowych dokumentach
Nowi włodarze ulokowali się na początku w kamienicach przy ul. Kościuszki, która stała się zamknięta dla osób postronnych. Tutaj też mieściła się siedziba tczewskiego NKWD. Komitet Powiatowy Polskiej Partii Robotniczej mieścił się z kolei w narożnej kamienicy na ul. Lipowej. Deficyt papieru był w tuż powojennym okresie tak duży, że członkowie komitetu pisali na kartkach z nadrukiem… cukierni, która działała wcześniej w budynku. Zdarzało się też, że pisano na odwrocie dokumentów z okresu okupacji. Przez papier przebijały się więc swastyki i pozdrowienia „Heil Hitler”.
Komunistyczna elita
Nowe władze pochodziły spoza Tczewa, głównie z Wielkopolski i centrum kraju. Prawdopodobnie nikt z ówczesnej wierchuszki nigdy wcześniej nie był na Pomorzu. Nie znano więc panujących tutaj w czasie wojny stosunków społecznych, a o tym kto i na jakiej podstawie był wpisywany na niemieckie listy narodowościowe, nie miano bladego pojęcia. Stąd liczne oskarżenia i procesy o kolaborację z okupantem. Wśród lokalnych „vipów” byli: Tadeusz Mężyk, Paweł Pucek, Jan Andrysiak, Feliks Dąbek, komendant milicji Franciszek Żuraszek oraz szefowie Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego - Jerzy Andrzejewski (późniejszy wieloletni komendant MO w województwie gdańskim), Mikołaj Krawczyk, Kazimierz Białkowski.
Gwałty, kradzieże, morderstwa
Pierwsze miesiące powojennej rzeczywistości to problemy ludności z brakiem żywności, mieszkań i bezrobociem, które sięgało aż 45 proc. W maju 1945 r. chleb na wolnym rynku był 30 razy droższy od wyznaczonej ceny urzędowej. W kwietniu 1945 r. władze utworzyły kolonię niemiecką przy ul. Wojska Polskiego. Pozostali w mieście Niemcy musieli nosić na ubraniach swastyki. Ich brak groził rozstrzelaniem (to zarządzenie szybko cofnięto).
Swoje problemy miał też aparat władzy. Milicjantom brakowało uzbrojenia i umundurowania (stąd informacja o kradzieży strażackich mundurów), wyżywieniem (stąd „rekwizycje” wśród ludności cywilnej), dyscypliną (stąd liczne przypadki pijaństwa na służbie i związanych z tym ekscesów) oraz… zasadami ortografii.
Jak podkreślił Marcin Kłodziński, żadna decyzja polskich władz nie mogła zostać podjęta bez zgody sowieckiej komendantury wojennej miasta. Sowieci nie musieli się przed nikim tłumaczyć z tego, co robią. A „robili” dużo. Pierwsze powojenne miesiące to ich kompletna samowola - gwałty, kradzieże, nawet morderstwa bez powodu, w tym matki z dzieckiem w czerwcu 1945 r. Sowieci okradli nawet posterunek milicji oraz delegację PPR, jadącą na zebranie partyjne, pozbawiając ją rowerów, skórzanych teczek i papierośnic.
Napisz komentarz
Komentarze