Młodzież „Katolika” spotkała się z Kazimierzem Zimnym, olimpijczykiem z Tczewa.
Tu mieszkał i uczył się do 1955 r. Tu też rozpoczęła się jego sportowa kariera. Jego pierwszą „bieżnią” był wiślany brzeg.
- To jedyny medalista olimpijski z Tczewa – podkreśla Eugeniusz Markowicz, prezes Sambora Tczew oraz wieloletni trener tutejszych biegaczy podczas spotkania z uczniami Zespołu Szkół Katolickich w Tczewie.
Jako tokarz i sternik
Kazimierz Zimny urodził się 4 czerwca 1935 r. W Tczewie przeżył wraz z rodziną okres okupacji.
- Całą młodość spędziłem na ul. Chopina, Czyżykowskiej i Nad Wisłą – wspomina. - Na stadionie przy ul. Bałdowskiej zaczynałem treningi. Sam biegałem nad Wisłą do drugiego mostu i dalej do Subków, do pierwszego zagajnika. W parku miejskim przygotowywałem się z kolei do biegów przełajowych. Nie wiem, czy nazwy Góra Anielska i Diabelska nadal funkcjonują. Kiedyś wydawały się wielkie, a dzisiaj, gdy przyjeżdżam do Tczewa, to takie zwykłe pagórki.
Jego talent biegowy objawił się podczas biegów narodowych. Młody Kazik został mistrzem klasy, potem szkoły, a w końcu całego miasta. Interesował się nie tylko biegami. Pływał też z wioślarzami Unii Tczew jako sternik, bo był... najlżejszy.
- Wioślarzami byli w większości rybacy, bo mieli najwięcej siły od wiosłowania łódkami po Wiśle – wyjaśnia.
Pierwszy znaczący sukces przyszedł w wieku 19 lat, gdy sensacyjnie zdobył mistrzostwo Polski juniorów na 1500 m. Wkrótce trafił do seniorskiej kadry, ale przedtem ukończył w Tczewie Szkołę Zasadniczą (jako tokarz; w tym zawodzie pracował też w zakładach „Tor” – dzisiejszy Eaton) i poszedł do armii. Wtedy zaczął startować w barwach wojskowego klubu Zawisza Bydgoszcz, a następnie do końca kariery związał się – także jako trener – z Lechią Gdańsk.
Nieudane Melbourne
Znakomite wyniki Zimnego, uzyskiwane – co ciekawe – podczas samotnych biegów, a nie oficjalnych zawodów, sprawiły, że młody tczewianin znalazł się w kręgu zainteresowań kadry narodowej. Mimo to, właśnie ze względu na młody wiek, nie chciano go zabrać w 1956 r. na olimpiadę do Melbourne. Zimny przekonał trenerów czwartym wynikiem na świecie, wybieganym na 5000 m podczas mityngu w Brukseli (13:58.6).
- Nie byłem przyzwyczajony do biegania po bieżni i w kolcach, bo cały czas trenowałem na łąkach. W trakcie eliminacji na igrzyskach nabawiłem się urazu stawu skokowego. W efekcie podczas finałowego biegu pękła mi kość strzałkowa.
Pierwszy międzynarodowy sukces przyszedł już dwa lata później – srebro na Mistrzostwach Europy w Sztokholmie. Zimnego wyprzedził tylko wielki Zdzisław Krzyszkowiak, kolega z Wunderteamu.
- Polscy szewcy robili takie kolce, że po kilku biegach wbijały się w stopy - opowiada. - Gdy ściągaliśmy buty to aż krew leciała. W końcu dostaliśmy porządne obuwie. Do końca kariery startowałem w korkach Adidasa. Były tak lekkie jakbym biegał bez butów.
Oglądamy film z meczu lekkoatletycznego Polska – USA. Zwycięski bieg z udziałem Zimnego oklaskuje 100 tys. widzów na Stadionie Dziesięciolecia.
- Byliśmy wtedy światową potęgą, a lekkoatletyka była w kraju bardzo popularna – tłumaczy pan Kazimierz. - To były również początki telewizji.
Dwa metry do srebra
Drugi start w Igrzyskach Olimpijskich przyniósł Zimnemu największy sukces w karierze. Bieg w Rzymie w 1960 r. pamięta dokładnie do dzisiaj.
- Plan był taki, żeby podyktować ostre tempo, zamęczyć przeciwników. Pierwsze 3000 m przebiegłem szybko - w 8:18 min. Pomyślałem, że dwa okrążenia jakoś odpocznę i trzy okrążenia przed końcem zrywami będę biegł do mety. Miałem taką metodę, że na wirażu zwalniałem, a na prostych uciekałem. To było bardzo skuteczne. Ale późniejszy zwycięzca, Murray Halberg z Nowej Zelandii, zrobił zryw na cztery okrążenia przed końcem i zanim się zorientowałem miał już przewagę około 30 m. Dopiero na ostatniej prostej dogoniłem czołówkę. Zabrakło mi dwóch metrów do srebra, które wywalczył Hans Grodotzki (Niemcy).
Na mecie był jedynym z medalistów, który nie padł na bieżnię ze zmęczenia. Dwa lata później zdobył kolejny srebrny medal na Mistrzostwach Europy w Belgradzie. Złote krążki były jego udziałem tylko na imprezach krajowych. Był mistrzem Polski na 1500 m w 1956 r., na 5000 m w 1960, 1965 i 1966 r. oraz w biegach przełajowych na 8 km (w 1964 r.) i 6 km (w 1966 i 1967 r.). Jego rekord Polski na 5000 m (13:44.4 z 1959 r.) przetrwał 10 lat, a rekord na 10 000 m (28:46.0 w 1965 r.) - 6 lat. Czterokrotnie znalazł się w dziesiątce najlepszych polskich sportowców w Plebiscycie „Przeglądu Sportowego”.
- Nie miałem kryzysów w karierze – podsumowuje Kazimierz Zimny. - Trzeba być silnym psychicznie, bo inaczej sukcesów nie będzie.
Spotkanie uczniów Zespołu Szkół Katolickich z Kazimierzem Zimnym odbyło się w ramach III Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych.
Na dopingu... śmietany
Sportowe sukcesy przed półwieczem nie były tak intratnie wyceniane jak dzisiaj. Obecnie za medal olimpijski otrzymuje się nawet kilkadziesiąt tysięcy zł.
- Za mój brązowy medal w Rzymie otrzymałem 3 tys. zł, gdy średnia pensja w kraju wynosiła wówczas 2200 zł – wyjaśnia Zimny. - Nagrodami za dobre wyniki obok pucharów były też drobne upominki oraz wyjazdy za granicę. Dostawaliśmy na nich „kieszonkowe” w wysokości tylko 2 dolarów na dzień. Nie było wtedy stypendiów dla sportowców. Pracowałem normalnie do południa w zakładzie, a potem biegałem.
Inaczej wyglądały też obozy treningowe.
- Obozy górskie były organizowane dla 150 zawodników, a nie jak teraz dla kilku osób. Kłopot był np. z kąpielą po treningu. Były tylko dwie łazienki. Wchodziliśmy do nich po 15. Najpierw po kolei oblewaliśmy się wodą, następnie namydlaliśmy, a potem dopiero po kolei wchodziliśmy pod prysznic. Nie było specjalnej diety dla sportowców. Na obozach miałem „chody” w kuchni, gdzie dostawałem szklankę śmietany. To był mój doping. Teraz dietetyk by tego zabronił...
Już po zakończeniu kariery zawodniczej Kazimierz Zimny zrobił doktorat na Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Obecnie jest dyrektorem Maratonu „Solidarności” i członkiem zarządu Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Mimo 75 lat biega do dzisiaj.
- Dwa razy w tygodniu przebiegam 6 km oraz gimnastykuję się – zdradza.
Reklama
Mistrz Kazimierz Zimny. Na dopingu... śmietany
TCZEW. - Nie miałem kryzysów w karierze. Trzeba być silnym psychicznie, bo inaczej sukcesów nie będzie. Dawniej nie było wtedy stypendiów dla sportowców. Pracowałem normalnie do południa w zakładzie, a potem biegałem - mówi Kazimierz Zimny, zdobywca brązowego medalu w biegu na 5000 m podczas Igrzysk Olimpijskich w Rzymie w 1960 r. Mały Kazik, przyszły członek lekkoatletycznego Wunderteamu, swoje pierwsze niezdarne kroki stawiał w Tczewie...
- 30.10.2010 00:00 (aktualizacja 17.08.2023 14:56)
Napisz komentarz
Komentarze