Danutę Schulc, jej męża Janusza oraz córki Karolinę i Darię odwiedziliśmy przy okazji ostatniej edycji „Szlachetnej Paczki”. I chociaż rodzina nie mieszka na terenie naszego powiatu, postanowiliśmy wrócić, by zaoferować kolejną pomoc. Jej losy nie pozwalają pozostać obojętnym...
Za 5 dni poród...
Jako nastolatka Danuta Schulc nie mogła liczyć na finansowe wsparcie rodziców. Wspomina, że chciała być projektantką ogrodów, ale nie miała środków na opłacenie internatu. Szybko wyszła za mąż urodziła dziecko, mąż podjął pracę za granicą. Tuż przed jednym z powrotów do kraju, mężczyzna poszedł na zmianę za kolegę. Jak się później okazało ostatnią - tarcza od szlifierki pękła i przecięła tętnice szyjną. 24-letnia wówczas Danuta za pięć dni miała cieszyć się z mężem z narodzin drugiego dziecka. Niestety krótko po wyjściu ze szpitala musiała pożegnać ukochanego. Została sama z dwójką małych dzieci...
Zasnął na zawsze
Czas płynął powoli, a dzieci rosły. Gdy myślała, że już do końca będzie sama, w jej życiu pojawił się Janusz. Ponownie wyszła za mąż i krótko po tym oczekiwała narodzin trzeciego potomka. Krystian przyszedł na świat jako wcześniak i od narodzin wymagał pomocy lekarzy. Bardzo chorował, jego jelita nie trawiły pokarmów. Założono mu PEG-a, jednak na wątpliwości matki co do nietrawienia pokarmu i wyjątkowo nabrzmiałego brzucha, lekarz nie zareagował. Rodzice dwa lata spędzili w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Pewnego dnia Krystian dostał gorączki. Matka prosiła o przyjazd pogotowie, jednak bezskutecznie...
- Pamiętam to, jakby było dzisiaj. Krystian dostał gorączki, niby tylko 37 st. C, ale dla wcześniaka przy osłabionej odporności to wysoka temperatura – wspomina kobieta. - Zadzwoniłam do szpitala po karetkę. Pani z pogotowia kazała mi zadzwonić jak mały będzie miał 38 st. Wtedy nie mogłam sama pojechać z nim do szpitala, bo jak na złość „padł” nam samochód. Zadzwoniłam ponownie, gdy temperatura wzrosła o kolejny stopień. Karetka przyjechała, ale dla małego było już za późno. Syn zmarł mi na rękach.
Białaczka i co jeszcze?
Jakby tego było mało, kilka lat po śmierci syna, u czteroletniej wówczas córki Karoliny wykryto raka krwi – ostrą białaczkę limfoblastyczną. Rodzice wraz z dziewczynką dosłownie zamieszkali w szpitalu. Opiekowali się nią na zmianę, a także najmłodszą Darią (choruje na nawracające infekcje dróg układu moczowego). Nastolatka musi jeździć na regularne badania. W ostatnim miesiącu stan Karoliny nieznacznie się pogorszył, znowu zaczęły boleć ją kości - zwłaszcza lewa noga, pojawiły się krwotoki z nosa, osłabienie. Rodzina liczy, że stan dziewczyny trochę się polepszy, albo choć unormuje. Ma 15 lat i chciałaby uczyć się w szkole zawodowej na kosmetyczkę albo fryzjerkę, jednak jej stan zdrowia jest na tyle poważny, że żadna szkoła, ani żaden pracodawca nie wezmą na siebie dużej odpowiedzialności opieki nad chorą. Dziewczyna ma indywidualny tok nauczania. Lubi się uczyć. Z radością oczekiwała zakończenia ferii i powrotu do lekcji. Marzy o jednym, o powrocie do zdrowia, by tak jak rówieśnicy cieszyć się z życia i korzystać z niego pełnymi garściami.
Rak „bis”
Kiedy córka zaczęła dochodzić do zdrowia, a białaczka na tyle się ustabilizowała, że Danuta mogła zacząć myśleć o powrocie do pracy, kobieta stanęła przed kolejną batalią, tym razem o własne zdrowie. Ponad dwa lata temu wykryto u niej guza lewej piersi. Pierwsza myśl: „za dużo przeszłam, by teraz się poddać”. Szybko poszukała odpowiedniego szpitala. Trafiła do Grudziądza, który nie dość, że stosunkowo blisko, to jeszcze ma dobrą opiekę onkologiczną. Lekarze nie ukrywali, że trzeba będzie usunąć pierś, przejść chemioterapię (niebieską) oraz radioterapię. Dała radę - poradziła sobie z bólem, brakiem włosów. Wierzyła, że wyjdzie z tego wszystkiego. Przecież w domu czeka na nią ukochany mąż, dzieci i pies. Mastektomia za nią, strup po radioterapii zagojony. Jednocześnie cały czas boi się o nawrót, tym bardziej, że pojawiły się niepokojące wyniki (podwyższyły się markery rakowe z 140 do 450), co może oznaczać, że rak nie odpuścił i zaatakował drugą pierś. Jednak na wyniki trzeba poczekać...
Jak związać koniec z końcem?
Rodzina Schulc żyje bardzo skromnie. Lata wyjazdów do szpitali kosztowały ich majątek. Matka z córką są pod ścisłą opieką lekarzy onkologów. Karolina jest leczona w Gdańsku, matka dziewczyny w Grudziądzu. Regularne wyjazdy pochłaniają kolejne środki. Janusz zajmuje się swoimi dziewczynami i nie pracuje, choć bardzo by chciał. Na dochód rodziny składają się zasiłki z GOPS-u (500 plus, rodzinne oraz zasiłek pielęgnacyjny). Renta kobiecie nie przysługuje, ponieważ nie przepracowała czterech ostatnich lat przed zachorowaniem. Starsze dzieci starają się pomóc matce, jednak one także mają już swoje rodziny. A co dodatkowo przytłaczające - rodzina żyje w bardzo złych warunkach mieszkaniowych. Ich dom jest praktycznie cały do remontu. Brakuje bezpiecznych schodów na piętro, podłogi mimo prób uszczelnienia są wyjątkowo zimne, brakuje odpowiedniej izolacji piwnic. Gruntownego remontu wymaga także auto rodziny, bez którego nie wydostaną się z Lalkowych, gdzie dojeżdżają tylko trzy busy, nieskorelowane z pozostałymi odjazdami.
W związku z trudną sytuacją, redakcja GT zorganizowała zbiórkę na stronie zrzutka.pl. Aby pomóc i ulżyć rodzinie Schulc w paśmie nieszczęść, należy wejść na stronę zrzutka.pl/parfr6. To na tej stronie można dokonywać wpłat na remont mieszkania oraz wyjazdy na badania. Razem wygońmy raka z ich domu!
Napisz komentarz
Komentarze