- W ub. roku zapowiedział pan, że chciałby wystartować w wyborach na prezydenta Tczewa. Tymczasem okazuje, że pana start wcale nie jest przesądzony. Jak to jest z tym kandydowaniem?
- Owszem powiedziałem, że jestem zainteresowany, ale jeszcze bardziej jestem zainteresowany stworzeniem do wyborów grupy, która będzie składać się z organizacji pozarządowych, grup nieformalnych, indywidualnych osób oraz społeczników, którzy coś dla miasta zrobili i którzy nadal chcą pracować dla mieszkańców. Prowadzimy rozmowy z kilkunastoma osobami i kilkoma stowarzyszeniami. Myślę, że w połowie kwietnia je zamkniemy. Ustalimy kto będzie brać w tym udział i wyłonimy kandydata. Nie dążę za wszelką cenę do tego, by zostać prezydentem. To nie jest cel sam w sobie. Byłem już dyrektorem banku, różnych firm, starostą i wicestarostą. Sprawowałem ileś stanowisk i nie mam potrzeby, by na siłę zaistnieć. Osoba, która rządzi nie powinna pędzić ludzi przed sobą, ale tak działać, aby sami poszli za nim i za jego wizją miasta. Na dziś nie wygląda to najlepiej. Nie wiadomo czy za kilka lat Tczew ma mieć 50, a może 100 tys. mieszkańców. Nie wiemy co ma być zrealizowane na terenach wojskowych. Nie mamy porządnej infrastruktury ani basenu czy hali widowiskowej. Dom kultury, owszem jest piękny, ale nie jest funkcjonalny, dlatego można w nim rozwijać działalność jedynie na przeciętnym poziomie. Jedna duża sala w CKiS to za mało.
- Tajemnicą poliszynela jest, że rozmawia pan ze społecznikami, w imieniu których wypowiadał się na łamach GT Łukasz Brządkowski. Czy te osoby dołączą do Inicjatywy?
- Zgadza się. Rozmawiamy z Łukaszem Brządkowskim, rozmawiamy także z innymi osobami. Uważamy, że obowiązująca ordynacja wyborcza wymaga, by organizacje pozarządowe skupiły się w jedną, silną grupę, która osiągnie sukces. Nie chodzi mi o dwóch czy nawet czterech radnych. Myślę o ośmiu w górę. To byłaby odpowiednia reprezentacja dużej grupy społeczeństwa, zaangażowana w codzienne działania dla naszych mieszkańców. (...)
Napisz komentarz
Komentarze