Wakacyjny sezon ogórkowy skończył się nagle, na ubiegłotygodniowej sesji Rady Powiatu. Na nieco ponad rok przed wyborami, poleciały głowy wicestarosty Witolda Sosnowskiego oraz członka zarządu powiatu Grażyny Antczak. Po jawnym zerwaniu współpracy z ugrupowaniem (Inicjatywa Samorządowa), które dawało matematyczną większość rządzącej koalicji, stało się jasne, że starosta ma w zanadrzu głosy innych członków RPT. Gdyby ruchu kadrowe, były wynikiem jedynie spontanicznych decyzji, Tadeusz Dzwonkowski pozbawiłby się możliwości realnego sprawowania władzy i sam stanąłby w obliczu odwołania. To nie wchodzi w grę.
Szyte grubymi nićmi?
Odwołanie Witolda Sosnowskiego było na rękę staroście, jak i prezydentowi Tczewa. Przede wszystkim Tadeusz Dzwonkowski uwolnił się od osoby, z którą przez ostatnie miesiące nie było mu po drodze. Pamiętać jednak należy, że o całej trójce mówi się głośno w kontekście przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Pozbycie się gracza, który przez rok mógłby robić kampanię za publiczne pieniądze, przecinając wstęgi i pozując do zdjęć na samorządowych imprezach, to ruch tyleż brutalny, co rozsądny.
- Pobłocki nie przepada za Sosnowskim i gdyby mógł, pierwszy podniósłby rękę za jego odwołaniem - mówi nam jeden z miejskich samorządowców. - Nowa koalicja nie istnieje. To byłoby szyte zbyt grubymi nićmi. PnP dostało wytyczne, że ma wesprzeć starostę w odwołaniu Sosnowskiego i tyle. Obu stronom takie rozwiązanie było na rękę.
Część samorządowców ma na ten temat zupełnie inne zdanie. Pytanie, po co rządzącemu w mieście PnP i wygrywającemu w cuglach wybory Mirosławowi Pobłockiemu, współpraca z Prawem i Sprawiedliwością na lokalnej scenie politycznej? Odpowiedzi nasuwają się same, jeśli weźmiemy pod uwagę nastroje i sytuację w kraju. (...)
Napisz komentarz
Komentarze