Takie sygnały, to w zasadzie rzadkość. Wielokrotnie opisywaliśmy złożone i trudne sprawy, w których żal po starcie bliskiej osoby wylewany był wprost na personel w białych kitlach. Często pretensje były uzasadnione, co nie zmienia faktu, że ewentualnych lekarskich błędów nie liczy się w Tczewie w procentach, raczej w promilach. Wszak w placówce zatrudniającej ok. 700 osób trudno o ideał i perfekcję. Nasza Czytelniczka przyszła do redakcji, by głośno i wyraźnie powiedzieć: nigdy nie mieliśmy znajomości, nigdy nie dawaliśmy łapówek, a przez kilkadziesiąt lat zawsze mogliśmy liczyć na pełne profesjonalizmu, zaangażowania i zrozumienia działanie personelu.
- 13 listopada mąż zmarł w szpitalu. Gdy ostatni raz przyjechało po niego pogotowie to nawet kierowca ratował, bo już nie czuli tętna. W domu byli w pięć minut po telefonie, zresztą tak jak zawsze. Starali się jak mogli, biegali jak w ukropie, robili wszystko, by go uratować. Serce miał już jednak za słabe, nie dało się nic zrobić. Dlatego jak słyszę ciągle słowa krytyki, to nie mogę się z tym pogodzić - mówi mieszkanka Tczewa. (...)
Napisz komentarz
Komentarze