- Gdyby Prawo i Sprawiedliwość nadal rządziło, a Pani wciąż sprawowałaby funkcję ministra spraw zagranicznych, jak wyglądałaby polska polityka zagraniczna? Jaką pozycję na arenie międzynarodowej miałby nasz kraj?
- Tak wiele się zmieniło od mojego odejścia z Al. Szucha, że przyznam, iż tego typu rozważania są czysto teoretyczne. Wiem jedno – z całą pewnością postępowałabym inaczej niż obecny rząd. Mamy do czynienia z ekipą, która tak naprawdę nigdy nie zajmowała się sprawami zagranicznymi w wolnej Polsce. Moje postępowanie z partnerami międzynarodowymi w czasie pełnienia funkcji ministra nie odbiegało od działań, których nauczyłam się jako przedstawiciel „Solidarności”. Jest zupełnie naturalne, że skoro weszliśmy do organizacji międzynarodowych jaką jest UE i NATO, są dokumenty, w których zapisane są prawa członkowskie i nie ma powodu pomniejszania naszej roli. Mało tego, nikt się nie dowie, jak mocną ma się pozycję negocjacyjną, jeżeli żadnej sprawy nie postawi się – czasami dla testu – na ostrzu noża. Czasami również i tak działaliśmy. Teraz już wiem, obserwując to, co dzieje się z polską polityką zagraniczną, że aktywna postawa polskich władz nie była na rękę bardzo wielu partnerom i nie chodzi tutaj tylko o naszych sąsiadów. Uległa polityka państw naszego regionu jest dla globalnych graczy bardzo wygodna. Rządy, które podporządkowują się takiej strategii, są fetowane i chwalone przez media zagraniczne, pokazywane jako wybitni negocjatorzy. Kiedy odzywa się któryś z naszych dyplomatów, na ogół wiem, czy mówi polskim głosem.
- W ciągu ostatnich 5 lat mieliśmy do czynienia z przesunięciem wektorów w polskiej polityce zagranicznej, zarówno w polityce wschodniej (już nie Gruzja i Ukraina, a Rosja), jak i euroatlantyckiej (już nie USA, a Niemcy). Są to zasadnicze zmiany.
- Nie ma wątpliwości, że na Wschodzie również nastąpiły zmiany. Można dyskutować, na ile są one obiektywne, na ile wzmocniła je chaotyczna polityka naszego kraju, orientująca się na priorytety „głównego nurtu”. Polska była ważnym czynnikiem umacniającym odrębność i tożsamość regionu. To była bardzo delikatna gra, bo nasi partnerzy z Europy Środkowej i Wschodniej nie życzyli sobie dominacji Polski. Nigdy nie chcieliśmy jednak roli hegemona. Nie mam wątpliwości, że umiejętnie prowadził taką politykę śp. prezydent Lech Kaczyński – dzięki ogromnemu doświadczeniu negocjacyjnemu i wiedzy wywodzącej się jeszcze z czasów „Solidarności”, a następnie nadzoru nad Biurem Bezpieczeństwa Narodowego. Prezydent był naszym unikalnym atutem, szkoda, że niedostatecznie docenianym przez Polaków.
- Dlaczego PiS nie chce przyjęcia przez Polskę postanowień paktu fiskalnego?
- Od kilku miesięcy pracuję w sejmowej Komisji ds. Unii Europejskiej i obserwuję wzmożoną „produkcję” aktów wtórnego prawa UE. Nie zawsze są one zgodne z prawem pierwotnym, czyli traktatami. Taka aktywność legislacyjna instytucji unijnych, wykraczająca poza mandat jaki nadały im państwa członkowskie, oznacza psucie samej idei integracji i na ogół jest efektem nacisku dużych graczy. Przepisy, o których mówię, bardzo pogłębiają integrację w strefie euro. Naliczyłam już kilkanaście takich dyrektyw i rozporządzeń. Za każdym razem rząd mówi, że możemy śmiało je przyjmować, ponieważ i tak decyzja o przyjęciu euro zostanie kiedyś podjęta. Pakt fiskalny oznacza moim zdaniem przyjęcie przez Polskę dużej części zobowiązań wynikających z członkostwa w strefie euro, akceptację m. in. tych nowych aktów wtórnego prawa bez poważnej debaty w kraju. Na tym polega jego niebezpieczeństwo. Wpisujemy się w unię walutową, w której formalnie nie uczestniczymy i zgadzamy na unię fiskalną, która nie ma podstaw traktatowych. Uczestniczymy w manipulacji, która ma uśpić czujność społeczeństw, na ogół przeciwnych niejasnej, ale pogłębiającej się integracji.
- Czy w obecnej sytuacji gospodarczej Polska powinna intensywnie starać się o przyjęcie unijnej waluty?
- Jestem tego przeciwniczką, zwłaszcza w tej chwili. Gdybyśmy mieli do czynienia ze strefą euro w formie zapisanej w traktacie akcesyjnym Polski do UE, stwierdziłabym, że przyjęcie euro to tylko kwestia czasu, bo zobowiązaliśmy się do tego. Ale nie jest rozsądne wchodzenie do klubu, który ma tak poważne problemy i nie ma żadnych powodów, abyśmy ponosili koszty wychodzenia z kryzysu dużo bogatszych od nas państw. Tymczasem mamy do czynienia, co stało się niestety za czasów polskiej prezydencji, z bardzo pogłębiającą się integracją w strefie euro, którą oceniam jako próbę narzucenia dominacji gospodarczej i politycznej dużych państw członkowskich, przede wszystkim Francji i Niemiec. Taka teza bywa kontestowana w Polsce, ale nie należy unikać realistycznej oceny sytuacji. Analizy poważnych ośrodków naukowych wskazują na to, że Niemcy bardzo skorzystały na budowie strefy euro, a nawet na kryzysie. Strefa euro jest zupełnie innym tworem niż ten, który akceptowaliśmy w traktacie akcesyjnym.
- Czy ratyfikowanie umowy ACTA przez polski rząd zagrozi wolności słowa w Internecie?
- Przede wszystkim zagrozi kompetencjom państwa członkowskiego w kształtowaniu swoich wewnętrznych stosunków oraz równości podmiotów. W ACTA dostrzegam inne kwestie niż tylko naruszanie praw obywatelskich, o których mówi GIODO. To umowa, która znacząco i wbrew traktatom unijnym, pogłębia naszą integrację w dziedzinie spraw wewnętrznych i sądownictwa. A jest to przecież strefa suwerenna każdego państwa. Umowa ACTA wybiega poza dyspozycje Traktatu Lizbońskiego. Daje ona niepotrzebną przewagę instytucjonalnym właścicielom praw autorskich w porównaniu z prawami autorów - osób prywatnych. Z definicji będą oni w gorszej sytuacji. Nierównowagę dostrzegam również w prawach autorów instytucjonalnych i odbiorców dóbr kultury czy informacji. Żeby sprawa była jednak jasna – jestem zwolenniczką ochrony praw autorskich. Sądzę tylko, że nasze ustawodawstwo jest wystarczające i sami potrafimy chronić twórców, nie jesteśmy państwem barbarzyńskim.
- Jeszcze kilka miesięcy temu wielu uważało, że raport komisji Milera zakończy dyskusje wokół przyczyny katastrofy smoleńskiej, jednak w ostatnim czasie pojawiają się nowe okoliczności tej tragedii. Wielu Polaków zadaje sobie pytanie – jak długo to jeszcze potrwa?
- Tak długo, jak Polacy będą się obawiali prawdy, niezależnie od tego, jaka jest. Nie chcę przesądzać na czym ona polega, ale wiem jedno, że całe postępowanie rządu po katastrofie wygląda tak, że Polska przyjęła a priori założenie, że z Rosją w zasadzie nie można dyskutować. Premier mówi, że Rosja taka już jest i my nic nie możemy zrobić. Oczywiście, że możemy wiele zrobić! Nie jest tak, że dochodzenie swoich praw będzie oznaczać konflikt z Rosją. Rosjanie są bardzo racjonalnym partnerem i jeżeli widzą, że mają do czynienia z parterem konsekwentnym, po pewnym czasie przystępują do rozmów. Rzeczywiście jest tak, że „reset” amerykański utrudnił nam sytuację, a rząd Donalda Tuska nie chce podejmować spraw trudnych w kontaktach z Rosją. Takie problemy – jak robią to państwa Kaukazu – trzeba umiędzynaradawiać. Rząd polski tego nie robi, mimo że ma niezbędne narzędzia. Czy kiedykolwiek postawiliśmy sprawę trudności w uzyskaniu pomocy prawnej w śledztwie smoleńskim i kluczowych dowodów, czyli wraku i czarnych skrzynek? Odpowiedź brzmi nie, bo zdaniem rządu są to sprawy bilateralne. Czyli bilateralne zgadzamy się na trudności, a międzynarodowo uważamy, że ich nie ma? Jako opozycja parlamentarna podnosimy te sprawy, żeby nikt nie powiedział, że nigdy tego w Polsce nie robiono.
- Czy nie przyznanie TV Trwam koncesji na nadawanie cyfrowe ma podłoże polityczne?
- Oczywiście, że tak. Mamy do czynienia z sytuacją, w której organy zależne do rządzącej koalicji dla celów politycznych łamią prawa człowieka i prawa demokratyczne. Niezależnie od tego, jakie się ma poglądy, wszyscy powinniśmy być zobowiązani do ich obrony. Problem koncesji nie ma nic wspólnego z wiarą. O wolność mediów, dostęp do rzetelnej informacji i przeciwko cenzurze walczyła już „Solidarność”. Media głównego nurtu cenzurują informację. Przebicie się do nich jest niezwykle trudne.
- Jak ocenia Pani kondycję PiS na Pomorzu po secesji tzw. ziobrystów?
- Po pierwsze zrobili źle. Oceniam to z punktu widzenia politycznego i nie mówię tego o nas, ale o nich. Postąpili nierozsądnie. Mamy do czynienia z ludźmi, którzy nie wytrzymali bycia w opozycji. To trudne, owszem. Na forum Sejmu jest jednak cały szereg spraw, o których mamy takie samo zdanie. My również głosowaliśmy za kandydaturą Beaty Kempy na wicemarszałka Sejmu. Sytuacja PiS w regionie nie jest łatwa, ale ulega systematycznej poprawie. Mobilizujemy się. Chcę, aby w kolejnych wyborach nasz wynik był znacznie lepszy.
Reklama
Nie chcemy integracji przez dominację
TCZEW. Rozmowa z Anną Fotygą, posłanką na Sejm RP z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, w latach 2006 – 2007 minister spraw zagranicznych.
- 07.02.2012 10:05 (aktualizacja 08.08.2023 00:44)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze