sobota, 2 listopada 2024 00:25
Reklama
Reklama

Anoreksja nastolatki - blisko tragedii

TCZEW. Justyna z Tczewa pochodzi ze szczęśliwej do niedawna rodziny. Przestała się sobie podobać. Chciała „skończyć z tym raz na zawsze”. Widziałem kilka miesięcy po tych wydarzeniach. Wygląda strasznie...
Anoreksja nastolatki - blisko tragedii

Słynny włoski fotograf Oliviero Toscani zaszokował ostatnio świat zdjęciem nagiej anorektyczki na wielkich billboardach. Swoją drogę do sławy okupiła straszną chorobą, która  sprawia, że wiele dziewcząt w pogoni za sukcesem, umiera na naszych oczach z głodu. Czasem tu i teraz, za ścianą naszego mieszkania lub za płotem u sąsiadów.

Z dobrego domu
Jedna z dzielnic Tczewa. Ładny stylowy dom, wokół duży ogród – z daleka widać porządek i dostatek. O mieszkańcach takich miejsc mówi się, że są „z dobrego domu”.
Ojciec inżynier, matka nauczycielka, troje dorodnych dzieci – do niedawna szczęśliwa rodzina. Aż stało się to...
- Nie będę z nikim o tym rozmawiała – stanowczo oświadcza matka Justyny. – To nasza prywatna sprawa i nikomu nic do tego.
Spokojnie tłumaczę, że być może taki artykuł komuś innemu pomoże zrozumieć tę chorobę i ustrzec się przed niebezpieczeństwem. Zapewniam o pełnej dyskrecji. To ją przekonuje.

Co najważniejsze dla Justyny?
Jednym z trojga dzieci państwa M. jest nastoletnia Justyna. Kiedyś urodziwa, ambitna, mądra. Dobrze się uczyła i miała plany na dorosłe życie: studia, kariera, rodzina (w tej kolejności).
- Trochę mnie niepokoił ten pęd Justyny do kariery – mówi matka. – Ale wiedziałam, że jest ambitna i miałam nadzieję, że to tylko środek do osiągnięcia sukcesu, jakim dla mnie jest przede wszystkim szczęście rodzinne. Tymczasem ona nabiła sobie głowę tym, że liczy się kariera, pieniądze, pozycja. To jest ten osławiony sukces, o którym zresztą teraz wszędzie słychać.

Przestała się sobie podobać
Rozmowie przysłuchuje się ojciec dziewczyny. Postawny mężczyzna, z tych, co to zawsze są pewni siebie i wiedzą co mówią. Teraz jednak sprawia wrażenie zgaszonego i zagubionego. Widać, że nieszczęście córki całkowicie go przybiło.
- Widzi pan, Justyna za wszelką cenę chciała być kimś, chciała się wyróżniać i należeć do młodzieżowej elity – relacjonuje spokojnie, ale z rezygnacją. - Tej elity, która dba głównie o blichtr i wizerunek zewnętrzny. Należą do niej osoby, które widujemy w mediach, w reklamach i na okładkach  kolorowych magazynów. To one stają się idolami młodych. Robią im pranie mózgu i nabijają głowy szokiem wolności opartej głównie na zdobywaniu „kasy”. Pieniądz stał się bożyszczem, a uczucia są tylko zbędnym balastem. Krótko mówiąc, z tym co dobre, spłynęło do nas również całe plugastwo zachodniego świata. A młodych to kręci, chcą im dorównać.
Nie wystarczyło, że nasza Justyna była ładna, dobrze się uczyła – ona musiała być ładniejsza od innych, atrakcyjniejsza i szczuplejsza. Lepiej od nich się uczyć, mieć wszystkiego więcej i być pod każdym względem naj... Bo tylko najlepsi się liczą. Taką bzdurną rywalizację wpaja się im na każdym kroku i zmusza do udziału w „wyścigu szczurów”. I jak od tego nie dostać bzika? Młody człowiek z ambicjami, jeśli nie chce sięgnąć po narkotyki, by spłynęło z niego to napięcie i by – jak to oni mówią – wyluzować się, musi zacząć się zadręczać. I nagle ni stąd ni zowąd, przestaje się sobie podobać. Ma żal do siebie i do całego świata, że wygląda tak, a nie inaczej, że jest taki, a nie inny. Staje się nieznośny i agresywny. Tak się stało z naszą Justyną. Dosięgło ją spustoszenie duchowe.

Wzajemne oskarżenia
- Dziwne zachowanie Justyny po raz pierwszy zauważyłam w jej 16. urodziny – dodaje mama dziewczyny. – Prawie nic nie jadła, była rozdrażniona, unikała towarzystwa, choć byli to przecież jej znajomi. Pytania o takie zachowanie zbywała pyskówkami w rodzaju: „Co to mamę obchodzi”. Wzbudziło to mój niepokój, ale wtedy nie dopuszczałam jeszcze myśli, że wykluwa się choroba, która tak boleśnie dotknie naszą rodzinę. Z czasem jednak rzecz stawała się coraz bardziej oczywista; córka była jeszcze bardziej zamknięta
w sobie, a przy tym harda, oschła i opryskliwa. Coraz mniej jadła i chudła w oczach.
Zrozumiałam wszystko i zmusiłam, by poszła ze mną do lekarza. Diagnoza mogła być tylko jedna – anoreksja! Powoli, acz nieubłaganie choroba zaczęła toczyć Justynę, a wraz z nią całą rodzinę. Nie pomagały prośby i błagania, by się przemogła i spróbowała jeść. Nie pomagały wizyty u psychologów i psychiatry. Coraz szczelniej zamykała się w swoim świecie i coraz mniej – w jej mniemaniu – byliśmy jej potrzebni. Płakałam całymi nocami, widziałam jak się męczy i byłam bezsilna. Choroba ją pożerała, a myśmy ją tracili. Kiedy już żadna perswazja nie skutkowała, kiedy nie chciała słuchać naszych argumentów i próśb, coraz częściej w swej bezsilności posuwaliśmy się do kłótni. Zaczął się koszmar wzajemnych oskarżeń i pomówień – już nie tylko na linii Justyna – reszta rodziny. Mąż oskarżał mnie, ja męża, a nawet wprzęgliśmy w to pozostałe dzieci.

Bezsilność i wybuch
Napięcie w rodzinie było tak wielkie, że musiało się to skończyć wybuchem. Podczas którejś z niezliczonych kłótni, rodzice widząc jak ich córka niechybnie wpędza się do grobu, zdesperowani i nie panujący nad sobą, zaczęli na nią krzyczeć, oskarżając o całe zło w rodzinie. To tylko spotęgowało agresję Justyny. W niewybrednych słowach odwzajemniła się im krzykiem. Krzyczała też, że się zabije. W końcu ojciec nie wytrzymał i z całej siły, jakby chciał przetrącić chorobę, która zniszczyła jego córkę, począł bić ją po twarzy, po głowie, gdzie popadnie. Nie mógł się pogodzić, że tę nie tak dawno jeszcze mądrą, ukochaną córkę owładnął szał buntu przeciw sobie, rodzinie, światu. Patrzyli jak córka usycha, jak zostają z niej tylko skóra i kości. Byli bezsilni. Ta bezsilność prowadzi do desperacji – bijąc ojciec odreagował swoją rozpacz.

Skończyć raz na zawsze?
Jak stała, boso i bez odzienia, Justyna wybiegła z domu. Pędziła na oślep byle dalej od ludzi i od tej udręki. Nic nie czuła i nic nie widziała. W jej głowie kotłowały się dziesiątki myśli, ale jedna brała górę nad innymi: „Skończyć z tym raz na zawsze”. Nie wie, jak długo to trwało. Ocknęła się dopiero, gdy usłyszała szum fal i zobaczyła kotłujące się lustro wody. Była nad Wisłą. Choć nie pamięta, jak tu dotarła, wiedziała po co tu przyszła. Była zimna, wiosenna noc. Ona boso, bez wierzchniego ubrania, nie czuła ani przenikliwego chłodu, ani zmarzniętych stóp. Podeszła do wody zdecydowana to zrobić. Wtedy ocknęła się po raz pierwszy: „A jak mi się nie uda?”. Targana lękiem, chciała odwlec tę chwilę. Zobaczyła most lisewski – już wiedziała jak to zrobi. Ta przeprawa na drugi brzeg Wisły miała się stać jej przeprawą na tamten świat. I znowu nie pamięta, jak znalazła się na moście. Pamięta za to, jak w kilka chwil musiała zdecydować, czy bardziej nienawidzi siebie, czy bardziej kocha matkę. Wiedziała, że mama strasznie cierpi z powodu jej choroby i że jeśli skoczy, zabije też i ją. Coś ją zatrzymało, w ostatniej chwili...

Czy wygra z chorobą?
Justynę widziałem kilka miesięcy po tych wydarzeniach. Wygląda strasznie, ale żyje. Tamten zamiar targnięcia się na życie obudził w niej dawne uczucia. Miłość i dobro. Człowiek tego nie wymyślił i człowiek nie obali. Wartości były i są zawsze te same. Chodzi o to, żeby w życiu Justyny zajęły swoje dawne miejsce. Wciąż walczy z chorobą. Czy wygra?
Imiona i inicjały bohaterów tekstu zostały zmienione.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama