Czy w takim razie obejrzałby z własnej woli film sprzed ponad… 80 lat?
Magia kina niemego
Projekcja niemej „Symfonii Zmysłów” udowodniła, że zainteresowanych filmowymi podróżami w przeszłość w Tczewie nie brakuje. Tym bardziej, że poczynaniom Grety Garbo, Barbary Kent i Johna Gilberta towarzyszyła grana na żywo współczesna muzyka.
W ub. tygodniu Centrum Kultury i Sztuki zaprosiło tczewskich kinomaniaków na podobne spotkanie, tym razem przy rosyjskiej „Aelicie” i muzyce zespołu „Pustki”. Chętnych nie zabrakło, a byli to przede wszystkim ludzie młodzi. I oto mamy odpowiedź na postawione na wstępie pytanie. Magia kina niemego wciąż działa.
Bardziej ciekawostka, niż dzieło sztuki
„Aelita” (1924 r.) - pierwsze, nakręcone z rozmachem, rosyjskie widowisko fantastyczne Jakowa Protazanowa (reżyser oparł swoje przedsięwzięcie na powieści Aleksieja Tołstoja) dziś może śmieszyć. Budzące 80 lat temu podziw scenografie współczesnemu widzowi wydają się tandetne, kostiumy kojarzą się z tymi, które dzieci własnoręcznie plotą dla siebie na szkolne przedstawienia, a przesadzona gra aktorów - nie da się ukryć - bawi.
Większość z nas ogląda dziś nieme produkcje raczej jako filmowe ciekawostki, niż dzieła sztuki. Fakt, kiedyś nimi były, jednak w przypadku produkcji science-fiction termin „dzieło” bardzo szybko ulega dewaluacji. Najlepiej wiedzą o tym współcześni twórcy, których filmy - choćby nie wiadomo jak ponadczasowe - są równane z ziemią przez buldożery krytyki, kiedy wykorzystane w nich efekty specjalne odbiegają od ustalonych przez Industrial Light & Magic (*) standardów. A jednak taka „Aelita” - jak mogliśmy się przekonać - w jakiś sposób wciąż potrafi się wybronić… choć nie jako dzieło sztuki. Dlaczego?
Rewolucja klasowa na... Marsie
Film opowiada o inżynierze Łosiu, który postanawia odbyć podróż na Marsa. Marzy nie tylko o tym, aby poznać odległy, niezbadany świat, ale także o tym, aby uciec od przygnębiającej rzeczywistości. O kontakcie z obcą cywilizacją marzy także Aelita - marsjańska królowa, która zakochuje się w inżynierze.
Łoś leci na Marsa razem z Gusiewem - czerwonoarmistą, który szybko organizuje na planecie… rewolucję klasową. Od tego momentu widz nie ma wątpliwości, że „Aelita” jest w rzeczywistości filmem przesiąkniętym propagandą: kadr z płonącą datą Rewolucji Październikowej, scena kucia sierpa i młota… Zresztą sam Gusiew jest w filmie wesołym i towarzyskim młodzieńcem, którego nie sposób nie polubić. Niestety, to wszystko kłuje w oczy. Tym bardziej trudno współczesnemu widzowi rozpatrywać „Aelitę” w kategoriach ponadczasowego dzieła sztuki.
W cenie 10 zł, oprócz filmu, widzowie mogli także posłuchać muzyki. Ścieżkę dźwiękową - gitarową, chwilami zadziorną, a miejscami wręcz psychodeliczną – podłożył pod film zespół „Pustki”. Efekt? Interesujący.
Reklama
Czy poszedłbyś do kina na film sprzed ...80 lat?
TCZEW. Film science-fiction bez laserów, komputerowo animowanych bestii i zrealizowanych z epickim rozmachem kosmicznych batalii? Współczesny widz, systematycznie rozpieszczany przez hollywoodzkie superprodukcje, kręci nosem kiedy dostaje w prezencie DVD z 30-letnim „Obcym”.
- 24.04.2008 08:55 (aktualizacja 13.08.2023 13:07)
Napisz komentarz
Komentarze