Nie wiadomo, jaki byłby finał interwencji, gdyby na pomoc oczekiwała umierająca osoba. W tym wypadku skończyło się na hospitalizacji, ogromnych nerwach oraz pytaniach o sprawność funkcjonowania najważniejszych służb w mieście.
„Czekałam ok. 40 min”
16 stycznia, ok. godz. 17, mieszkająca przy ul. Miłosza tczewianka, poczuła silne kłucie w klatce piersiowej oraz drgawki. Podejrzewający zawał mąż, bez wahania wybrał numer alarmowy 112. Gdy po dłuższej chwili oczekiwania karetka nie pojawiła się na miejscu wskazanym przez mieszkańca, ten ponownie wykręcił numer.
- Okazało się, że karetka zabłądziła. Dyspozytorka przekazała nasz numer kierowcy, a ten skontaktował się z mężem, by ustalić dokładne miejsce zamieszkania. Później okazało się, że ratownicy krążyli, gdzieś między domkami na Ceglarskiej a Knybawą. W sumie czekałam na interwencję ok. 40 min.
Nietrudno się domyślić, że pojazd zespołu ratownictwa medycznego zabłądził w Bałdowie, w którym blisko granicy z Tczewem znajduje się ul. Miłosza. Jak mogło dojść do tak poważnej pomyłki? (...)
Napisz komentarz
Komentarze