O drodze przez męki – z urzędniczą machiną, nieprzejednanym PKP oraz z domu na pole – usłyszała cała Polska. Nie ma się co dziwić. Przypadek mieszkańca Śliwin to tragikomiczne obraz polskiej wsi, z nieuregulowanymi kwestiami prawnymi, geodezyjnymi i inwestycyjnymi w tle. Paweł Wolff od dziecka mieszka w domu, przynajmniej w teorii, odciętym od świata. Dawną drogę gminną zaorała lata temu Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna w Rajkowach, a alternatywny dojazd do posesji wiedzie przez działki należące do kilku właścicieli, którzy nie mają ochoty się ich pozbywać. W efekcie problem zahacza nie tylko o kwestię przejazdu czy odśnieżania, ale także rozbudowy gospodarstwa, na które zgody nie da się uzyskać bez dostępu do drogi publicznej.
Co wydarzyło się przez ostatnie półtora roku?
Na tak postawione pytanie najłatwiej byłoby odpowiedzieć: niewiele. Jeszcze w 2016 r. w Swarożynie zorganizowano spotkanie, w którym oprócz mieszkańca uczestniczyli m.in. kierownik referatu techniczno – inwestycyjnego Piotr Odya i sołtys Swarożyna Szczepan Klinkusz. Poinformowano, że gmina przymierza się do wytyczenia zupełnie nowej drogi, która przebiegałaby przez sąsiedni przejazd kolejowy. W tym celu podjęto rozmowy z PKP, od którego samorząd miałby wykupić potrzebne grunty. Takie działanie motywowane miało być także tym, że PKP rzekomo przymierzało się do zamknięcia słynnego na cały kraj przejazdu w poprzek zaoranej drogi gminnej. Co ciekawe w międzyczasie urząd gminy dokładnie wytyczył jej przebieg. W szczerym polu dało się zauważyć kolorowe słupki, które po pewnym czasie zniknęły.
- Przez rok nie działo się kompletnie nic – mówi Paweł Wolff. – Gmina miała wytyczyć na mapach kolejowych nową drogę do mojego domu, ale po pewnym czasie przyszło pismo, że kolej ani myśli pozbywać się swoich terenów. Wymyślono koncepcję, którą – jak można było od początku przypuszczać – PKP będzie próbowało zablokować. A ja jak nie miałem dostępu do drogi publicznej, tak nie mam do dziś. (...)
Napisz komentarz
Komentarze