Niżej prezentujemy jedną z nich. Dotyczy ona Jarka z Tczewa, który do Anglii po raz pierwszy wyjechał na początku ub. roku.
Jak zostałem migrantem zarobkowym
Historia naszego rozmówcy zaczyna się jak wiele innych – strata pracy, trudności w znalezieniu nowej. Układane z rodziną plany - z powodu kłopotów finansowych - trzeba odłożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość. Ciąg zdarzeń, który powoduje, że w głowie uporczywie tkwi tylko jedno pytanie: co dalej? Owszem, o pracę w kraju coraz łatwiej, ale są to przeważnie zwykle, niskopłatne zajęcia, za które trudno utrzymać rodzinę.
- Spotkałem przypadkiem na ulicy dalszą znajomą i w czasie rozmowy powiedziałem jej, że aktualnie szukam pracy – wspomina Jarek. – Okazało się, że jej brat jest w Wielkiej Brytanii i może załatwić mi pracę. Wkrótce dostałem od niego telefon z propozycją przyjazdu. Gdyby nie to, sam nigdy bym nie wyjechał w ciemno. Tak się zaczęła moja przygoda w Londynie.
Przygoda emigranta, a właściwie migranta zarobkowego, bo tak jak wiele innych osób Jarek co kilka tygodni przylatuje do kraju spotkać się z rodziną, by po kilku dniach wrócić na Wyspy. Nasz rozmówca przyznaje, że wyjeżdżając nie miał żadnych oczekiwań.
- Po prostu jechałem do pracy. Miałem dużo obaw i pytań.
Kto nie szuka, nie znajdzie
W taki oto sposób Jarek ze specjalisty od marketingu przekwalifikował się w budowlańca. Mówi, że pomimo słabej znajomości angielskiego szybko się zaaklimatyzował, zaczął żyć Anglią.
- Pracując przez miesiąc powiedziałem sobie w końcu, że przyjechałem tutaj nie po to, żeby „zarobić się” i przyjechać do domu, by się leczyć, ale po to, żeby osiągnąć sukces, przynajmniej na tyle, na ile jest to możliwe. Często to sobie powtarzałem.
Pierwsza okazja do zmiany zajęcia na lepiej płatne pojawiła się po kilku miesiącach. Pewien długo mieszkający w Londynie Polak - nie należący do „zaciągu” rodaków z rocznika 2004, którzy po otwarciu brytyjskiego rynku pracy tłumnie przybyli na Wyspy - obiecał mu pracę w metrze na stacji King’s Cross (jednej z największych w stolicy W. Brytanii; tylko w 2005 r. przewinęło się przez nią ponad 49 mln pasażerów), gdzie na jednym z 11 peronów miał udzielać pomocnych informacji rodakom.
- Ostatecznie nie dostałem tej pracy, ale było to dla mnie zielone światełko, że jednak można coś w Anglii osiągnąć. Trzeba tylko chcieć, pytać się. Moi sublokatorzy często się dziwili, że wciąż szukam lepszej pracy, dla nich to było nie do pojęcia. Jak ktoś się nie pyta, to nie dostanie - odpowiadałem.
Karta rzeczywiście się odwróciła. Wkrótce objął posadę managera marketingu w polskojęzycznej gazecie „Życie na Wyspach”, by po kolejnych dwóch miesiącach znaleźć podobne zajęcie w polskim radiu Orle.
- Satysfakcja z pracy była ogromna, ale pieniądze marne, co nie dawało mi komfortu finansowego. Po rozmowie z żoną odszedłem uznając, że do Anglii przyjechałem też po to, żeby zarobić konkretne pieniądze, więc wróciłem… na budowę, ale tym razem do firmy angielskiej.
Polacy ukręcili na siebie bat
Polscy robotnicy praktycznie opanowali rynek budowlany w Wielkiej Brytanii. Są cenieni za pracowitość i dokładność – zupełne przeciwieństwo angielskiej „flegmy”.
- Anglicy są niedokładni, leniwi – stwierdza nasz rozmówca. - Jedyne co mają wyćwiczone to palec wskazujący, którym rozkazują co i gdzie robić. Praktycznie przez całe życie kształcą się jak zarządzać. Pewnie wynika to z ich stosunkowo niedawnej historii, gdy byli kolonialnym mocarstwem. W Anglii mówi się oficjalnie, że zaniechano kształcenia, które u nas nazywamy zawodowym. Tu jest pustka, którą Polacy bardzo dobrze wypełniają.
Polak chce zawsze ukończyć dane zadanie jak najszybciej, by przejść do kolejnego. Z kolei nastawienie Anglików do pracy jest mniej więcej takie – spokojnie, powoli, jutro też jest dzień.
- Anglicy to zauważyli i zaczęli wykorzystywać ten bat, który sami sobie ukręciliśmy – mówi Jarek. - Zaczęli Polaków popędzać, bo wiedzą, że i tak będziemy jeszcze bardziej wydajni.
Na korzyść polskich pracowników przemawia także nasza mobilność. Angielski hydraulik, to tylko hydraulik. Hinduski elektryk, który przychodzi zamontować gniazdka elektryczne, nie przeniesie 15-kilowych worków z cementem, które zasłaniają mu dostęp do kontaktu, bo nie za to mu płacą.
- Dla nas jest to wręcz komiczne, nie do pojęcia – śmieje się Jarek.
Na rynku usług budowlanych toczy się mała rywalizacja między Polakami a innymi nacjami słowiańskimi oraz Litwinami.
- Hindusi znaleźli swoją niszę w handlu, bo na budowlance po prostu się nie znają.
- Po pewnym czasie zreflektowałem się, że tak naprawdę szanse Polaków na zdobycie bardzo dobrej posady są bardzo niewielkie. Polak zawsze będziemy emigrantem, a Anglik nigdy nie dopuści nas do zajmowania wysokiego stanowiska, a broń Boże gdyby Polak miałby być jego szefem.
Każdy kolejny wyjazd to dylemat
Rodzina Jarka nie jest zadowolona z tego, że pracuje on za granicą.
- Nie jest powiedziane, że muszę koniecznie tam pracować, ale taka jest aktualna sytuacja, taki jest mój wybór. Jak przyjeżdżam do Polski co półtora miesiąca to zawsze z żoną dyskutujemy nad tym, czy warto wracać do Londynu. Każdy kolejny wyjazd to zawsze dylemat.
Jarek nie ma zamiaru zostać w Anglii na stałe. Mówi, że w kraju jest jego rodzina i sprawdzeni przyjaciele – ludzie, którym zawsze może ufać. W Anglii nie ma przyjaciół, tylko znajomych z pracy. Nie wie jak długo będzie tak kursował pomiędzy Tczewem a Londynem.
- Kolega, który jechał do Holandii na 2 miesiące jest tam już 12 lat – przypomina sobie. - Jestem Polakiem i mimo, że krajowa polityka i sytuacja ekonomiczna mnie zniechęca, to wszystko w tym momencie jest nieważne. Jak wracam do kraju po dwóch miesiącach to zwykłe drzewo wygląda zupełnie inaczej niż tam.
- Pojutrze wyjeżdżam ponownie do Londynu – kończy Jarek. - Tym razem znalazłem pracę jako kierowca…
Nie zaszkodził, czyli… pomógł
Czy mit o Anglii jako ziemi obiecanej dla polskich pracowników zweryfikował się po jego osobistych doświadczeniach?
- Tam nie ma Eldorado – uważa nasz rozmówca. - Ono było kiedyś, ale kiedy, to tego nie wie nikt. Każdy kto tam jest mówi, że było wtedy, kiedy on przyjechał pierwszy raz. To nie jest tak, że jedziesz do Anglii z myślą, że zarobisz dużo pieniędzy. Jeżeli jedziesz z takim nastawieniem to przegrasz po pierwszym niepowodzeniu. Wtedy twoja psychika zaczyna „siadać”, bo nie ma tego, czego się spodziewałeś. Wyjeżdżając wiedziałem sobie, że tam nie ma Eldorado. Są ludzie, którzy stwarzają pozory, że niby tak jest, ale to nieprawda. Zarobione funty oczywiście dają większe możliwości finansowe w Polsce. Jednak jeśli zdarzy się, że w przez dwa tygodnie nie będę miał tam pracy, to wracam do Polski. W Anglii jak nie masz pracy, to nie żyjesz, bo nie zapłacisz czynszu, nie kupisz jedzenia i nikt ci nie pomoże. W Polsce przeciwnie – są zasiłki i rodzina, która poda rękę. Jeżeli Polak tobie nie zaszkodził, to już ci pomógł – mawiają o sobie Polacy pracujący na Wyspach. Przewrotne, ale prawdziwe.
W poszukiwaniu lepszego życia na obcej ziemi
EMIGRACJA. Londyn to nie Eldorado - opowieści o losach pracujących na Wyspach Brytyjskich Polaków jest tyle, ile wyjechało tam rodaków. Tysiące historii, które łączy chęć zmiany swego życia na lepsze.
- 12.02.2008 00:11 (aktualizacja 20.08.2023 06:54)
![W poszukiwaniu lepszego życia na obcej ziemi W poszukiwaniu lepszego życia na obcej ziemi](https://static2.tczewska.pl/data/articles/xl-w-poszukiwaniu-lepszego-zycia-na-obcej-ziemi-1661927874.jpg)
Napisz komentarz
Komentarze