piątek, 15 listopada 2024 00:14
Reklama
Reklama

Kabaretowe show - Łowcy.B zatopieni w... oceanie absurdu

TCZEW. Basen, Prymus, Zakleszcz, Góra, Zlew i Maćkowy Potwór – szóstka facetów w gustownych sweterkach rodem z lumpeksów szturmem zawojowała polską scenę kabaretową. W równie spektakularny sposób udało im się to samo z tczewską publicznością.
Kabaretowe show - Łowcy.B zatopieni w... oceanie absurdu
Dotychczas występy grupy z Cieszyna można było podziwiać wyłącznie w telewizji lub w internecie. W miniony poniedziałek Łowcy.B zalali wypełnioną do ostatniego miejsca widownię w CKiS falami absurdalnego humoru.

Studenci VII roku uczą gilania
- Jednak psysli – rozpoczął występ charakterystycznie sepleniąc Basen, czyli Mariusz Kałamaga. – Tcew, a ja tu na gołym lacu. Pozwolicie, ze założę bambose, bo boję się dostac wilka.
Basen krótko przedstawił całą grupę jako studentów VII roku (- I wcale nie robimy doktoratu – dodał szybko. – W ogóle studiując czuję się jak Christopher Lambert w „Nieśmiertelnym”), obiecując, że występ przed będzie jednocześnie prapremierą nowego programu, ale…
- Z prapremierą jest jak z prababcią. Każdy miał, ale nie każdy widział. Tak też będzie dzisiaj.
Miejsce Basena na scenie zajął Prymus (Bartosz Gajda), tłumacząc czym jest gilanie, które polega na tym, że „jest jedna osoba gilająca, która gila osobę gilaną, a osoba gilana się śmieje”. Prymus nie omieszkał zademonstrować gilania (co warto podkreślić - bez użycia rąk) nie tylko na kolegach z grupy, ale także na publice. Po poznaniu tajników wspomnianej czynności przyszedł czas na scenkę rodzinną – mąż ( w tej roli Zlew, czyli Sławek Szczęch), stara się obudzić żonę (Góra, czyli Bartosz… Góra), dla której specjalnie na śniadanie przygotował „jajeczniczkę i kakałko”. Niestety, żona śpi dalej niewzruszona staraniami małżonka, który wyprowadzony z równowagi krzyczy:
- Czy tak zawsze musi być w twoje… (tu następuje seria soczystych przekleństw – przyp. red.) urodziny?

Kinder mielone i ciężkie skecze
Nie mogło zabraknąć występu zespołu The Klaszczers, czyli całej grupy ubranej jedynie w kąpielowe ręczniki, wybijającej rytm za pomocą klaskania, uderzania się po brzuchach i klatkach piersiowych oraz bicia się po twarzach. Po występie na scenie zapanowała niezręczna cisza…
- Koleżanki i kolegi – przemówił do widowni Maćkowy Potwór (Maciej Szczęch). – Pojawiła się dziura, a ja jestem zapchaj, ale taki, który opowiada dowcipy.
Łowcy.B odwiedzili także dyskotekę, a trzy osoby z widowni zaprosili do… brykania, biorąc w finale swoich partnerów na ręce, co skończyło się źle dla pleców Basena, Zakleszcza (Paweł Pindur) i Zlewa.
- Czasami tak bywa, że skecz jest ciężki – skomentował Prymus.
Nie mogło zabraknąć solowych występów muzycznych (piosenka Zlewa o dziewczynie-dziewicy) oraz wyrafinowanych „intelektualnie” dialogów.
- Masz gotycką twarz – powiedział Basen do Zlewa. – Jakby przez 400 lat płynęła nią rzeka, żłobiąc koryto.
- Czuję się jakbym miał na twarzy muł – odparł Zlew.
- To nie muł, to skrzek.
Inna rozmowa zahaczała o tajniki gotowania.
- Robię ci mielone – obiecał Prymusowi Basen. – Człowieku, co ja ci tam mielę...
- Niespodzianki.
- No, Kinder mielone.       

Tczewianie czy… Tczewianczycy?
Łowcy.B przedstawili też jeden ze swoich najbardziej znanych skeczy pt. „Sting”, w którym Prymus śpiewa (a właściwie mruczy) jego przebój „Shape of my heart” (z filmu „Leon Zawodowiec”), jedząc jednocześnie parówkę z bułką.
- Zastanawiam się, czy państwo to Tczewianczycy, czy Tczewianie, prawie jak Rzymianie? – dopytywał jeszcze Basen.
Czy występ kabaretu spodobał się Tczewianom (a może Tczewianczykom)? Niech za odpowiedź posłużą cztery obserwacje – tubalne wybuchy śmiechu, uporczywe domaganie się bisu, chętnie kupowane jeszcze świeże DVD Łowców.B, a przede wszystkim kolejki do autografów i zdjęć z kabareciarzami.
    

Polska publika jest lepsza niż japońska

Rozmowa z członkami kabaretu Łowcy.B

- Pamiętacie swój pierwszy występ? Jak został odebrany przez publiczność?
Mariusz Kałamaga: - Pamiętamy go, ponieważ był to dokładnie 28 listopada 2003 r. w żorskiej knajpie „Babilon”. Nie mieliśmy wtedy nawet jeszcze takich strojów jak teraz.
Maciej Szczęch: – Mieliśmy na sobie codzienne ubranie, a żeby wyglądać troszkę głupiej wpuściliśmy bluzy do spodni, a spodnie do skarpetek. Nasz aktualny sceniczny wygląd to nie są raczej normalne stroje.
M.K.: - To był w ogóle dziwny występ, bo właścicielka knajpy poprosiła nas, abyśmy „zapełnili” pół godziny na scenie, więc powstaliśmy tak jakby znikąd.
Paweł Pindur: – Właścicielka „Babilonu” zauważyła nas tylko dlatego, że prowadziliśmy kabareton i zrobiliśmy to w taki sposób, że jej się bardzo spodobało. Stwierdziła, że da nam więcej pieniędzy (była sponsorem tego kabaretonu), jeżeli wystąpimy na scenie przez wspomniane pół godziny.
M.K.: – Ale śmieszne to było, naprawdę. Jak na ludzi, o których nikt nic nie wiedział, sądząc po reakcjach publiki, było bardzo fajnie.
- Łatwo rozbawić polską publiczność?
M.K.: – Czy łatwo? Trzeba się trochę postarać, ale polska publiczność jest bardzo fajna, jest żywą publicznością. Widać, że ludzie mają dużą ochotę wyjść z domu i się zrelaksować, pośmiać i odpocząć od pewnych rzeczy.
Sławek Szczęch: – Na pewno lepsza niż japońska publiczność.
M.K.: – Kiedyś przed taką występowaliśmy i trochę się nie śmiali.
S.S.: – Chyba nas nie czaili, ale robili dużo zdjęć. Każdy miał po dwa aparaty.
- Zdarzały się wam takie sytuacje, że skecze nie spotykały się ze zrozumieniem publiczności, że na sali zapadała cisza, konsternacja?
M.S.: – No właśnie na rzeczonym występie dla Japończyków były takie sytuacje, ale generalnie podczas występów dla ludzi, którzy specjalnie na nas przychodzą, nie zdarzało się, żeby taka sytuacja miała miejsce.
M.K.: – Nie, no co ty! A Johann Kupsztal nie raz?
M.S.: – Rzeczywiście. Mamy teraz taki skecz, pokazywany w naszym trzecim programie, który jest skeczem subtelnym, troszkę wysmakowanym, ale ludzie w większości nie spodziewają się tego po nas, bo kojarzymy im się z szaleństwem, wariactwem. Tymczasem Johann Kupsztal jest właśnie przeciwieństwem tej dzikości.
- Wyobrażacie sobie sytuację, że znudzicie się po prostu polskim fanom kabaretu, że nie będą chcieli was oglądać?
P.P.: – Żyjemy w myśl zasady Carpe Diem, żyj chwilą – to co jest teraz jest fajne, a to co będzie za dwa lata mniej ważne. Nie wybiegamy w przyszłość.
M.K.: – Najwyżej będziemy pracować w Biedronce.
M.S.: – Albo w Kauflandzie.
- Kilka miesięcy temu rozmawiałem z Jerzym Kryszakiem, który powiedział m. in., że prawdziwy kabaret powinien być polityczny. Wy raczej stronicie od tego typu humoru...
M.S.: – On jest stary i już się nie zna (śmiech).
P.P.: – Jerzy Kryszak jest naszym dobrym znajomym i bardzo go lubimy.
S.S.: – Ale palnął chyba jakąś głupotę. Kabaret nie musi być polityczny. Możemy rozróżnić satyrę polityczną, która jest bardzo potrzebna, ale są ludzie, którzy się tym zajmują, a nam niech dadzą robić to, co lubimy. Nasze istnienie jest wystarczającym dowodem na to, że kabaret nie musi być polityczny.
- Wasze skecze są gęste od absurdu. Czy w waszym prywatnym życiu również jest go tak dużo?
M.K.: – Oj bywa tak.
P.P.: – Dużo naszych pomysłów na programy zostało zaczerpniętych z rzeczywistości. Oczywiście przedstawiamy je na scenie w sposób wyolbrzymiony.
M.K.: – Żyjemy już ze sobą 7 lat i spędzamy wspólnie nieraz więcej czasu niż z rodzinami. Przykładem jest skecz „Koperek” zaczerpnięty żywcem ze zdarzenia zaobserwowanego w moim rodzinnym Bytomiu.
- Czy liczne wyróżnienia i nagrody mają dla was jakiekolwiek znaczenie (w 2003 r. Łowcy.B zwyciężyli w Przeglądzie Kabaretów PaKa, w latach 2004 - 2006 dwa razy wygrali Ogólnopolski Festiwal Piosenki Kabaretowej O.B.O.R.A.)?
M.K.: - Jasne, że tak. Cieszymy się z tego, że jesteśmy zauważani i doceniani. Obecnie w konkursach już nie startujemy, żeby zrobić miejsce dla młodych kabaretów. My już zaistnieliśmy, mamy swoją wierną publiczność.
- A jak wam się podobało w Tczewie?
M.K.: – Mało widzieliśmy w Tczewie, ale ja byłem na chwilę na rynku i tam stała taka biedna pani z lizakami na środku rynku. Ale to chyba ładne miasto. Przyjechaliśmy na chwilę i zaraz uciekamy.
M.S.: – Mnie zdziwiło tylko jedno, że obok Carrefoura stoi Lidl.
S.S.: – Następnym razem jak wpadniemy na dłużej to bardzo chcielibyśmy odwiedzić Adriana, zwycięzcę programu „Bar” (śmiech).


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama