czwartek, 14 listopada 2024 07:26
Reklama
Reklama

Od dziecka marzyłam o dyrygenturze

TCZEW. Na 60-lecie Harcerskiej Orkiestry Dętej w Tczewie rozmawiamy z jej dyrygentem Magdaleną Kubicką-Netka.
Od dziecka marzyłam o dyrygenturze

5 lat temu, w 55. rocznicę istnienia Harcerskiej Orkiestry Dętej, Jerzy Kubicki - od 1961 r. kapelmistrz Orkiestry - przekazał batutę swojej córce Magdalenie Kubickiej-Netka. Niedawno Orkiestra świętowała swoje 60-lecie. To dobra okazja, by porozmawiać o ostatnich latach: o tym czy zawsze marzyła o dyrygenturze, o planach Orkiestry oraz o tym, czy zamierza kontynuować rodzinną tradycję przekazywania pałeczki.

- 60 lat istnienia to wielki powód do dumy. Skąd popularność i długowieczność tczewskiej Orkiestry? Na czym według Pani polega jej fenomen?
- Wydaje mi się, że fenomen Orkiestry polega przede wszystkim na zaangażowaniu osób z nią związanych - zarówno młodzieży, jak i kierownictwa Orkiestry i szczepu: nie tylko dyrygentów, ale także wielu innych osób. Mowa m.in. o hm. Norbercie Jatkowskim, który jest komendantem szczepu od lat sześćdziesiątych, hm. Czesławie Kubickiej - instruktorze programowym, czy choćby o moim ojcu, który grał w Orkiestrze już od 1949 roku, a od roku 1958 sam zaczął ją prowadzić. Orkiestra ma 60 lat, a mój ojciec jest z nią związany od 58 lat!
Angażuje się oczywiście także młodzież - są to osoby, które naprawdę chcą coś robić, którym nie wystarcza patrzenie w ekran monitora czy szwędanie się po ulicach. Chcą grać, a Orkiestra daje im taką możliwość. Zaangażowanie tych wszystkich osób, zarówno z „góry” zespołu jak i z „dołu” - tak szeregowych orkiestrantów, jak i osób prowadzących od tylu lat Orkiestrę - składają się na jej fenomen, na meritum 60 lat jej istnienia. Miejmy nadzieję, że tczewska Orkiestra pogra jeszcze przynajmniej kolejne 60.

- Wspomniała Pani, że dzięki Orkiestrze młodzież ma możliwość zrealizowania się muzycznie. Czy oprócz tej możliwości, ma także ku temu predyspozycje? Na początku istnienia Orkiestry zapisywała się do niej młodzież, która nie miała pojęcia o graniu, którą trzeba było uczyć gry na instrumentach od podstaw. Jak jest dziś?
- Do Orkiestry może zgłosić się każdy, kto czuje potrzebę grania. Poza tym, trzeba mieć też słuch muzyczny. Dzieci, które zapisują się do naszej Orkiestry, a które nie mają pojęcia o grze na instrumentach dętych, po prostu szkolimy. Czasami przychodzą młodzi, którzy skończyli szkołę muzyczną, ale grali nie na instrumentach dętych, a na skrzypcach czy fortepianie. Oczywiście, takie dzieci też są mile widziane. Zapisując się do Orkiestry, nie trzeba umieć grać. Trzeba za to mieć słuch, szczere chęci oraz zapał do pracy.
Naturalnie, niełatwo jest wyszkolić dzieci, które wcześniej na niczym nie grały. Wiadomo, że wszyscy chcieliby natychmiastowych efektów, ale w muzyce nie jest to możliwe. Tu panuje zasada, że im się dłużej gra, tym wszystko staje się łatwiejsze. Dużo jest osób, które po okresie spędzonym w Orkiestrze, związały z graniem swoje drogi zawodowe. Ukończyli szkoły drugiego stopnia, a nawet studia muzyczne i dziś grają albo w orkiestrach zawodowych, jako jazzmani czy nawet muzycy klasyczni. Orkiestra może być dobrym startem dla osób marzących o karierze muzycznej.

- Ile wytrzymuje przeciętnie w Orkiestrze młody muzyk zanim mu się znudzi?
- Ci najlepsi, którzy naprawdę się angażuję, są w Orkiestrze po kilkanaście lat. Są oczywiście też tacy, którzy po kilku miesiącach stwierdzają że jest za ciężko, że za dużo pracy itp. Najczęściej jednak, jeśli już ktoś wejdzie w szeregi Orkiestry, gra z nami przeciętnie 7-8 lat, przeważnie do momentu kiedy wyjedzie na studia, zacznie pracować czy założy rodzinę. Oczywiście, praca i rodzina nie muszą być przeszkodą - mamy w Orkiestrze pracujące osoby, a nawet parę, mającą już dziecko, a która dalej przychodzi grać.

- Dzięki Jerzemu Kubickiemu Orkiestra zagrała swój pierwszy koncert. Jerzy Kubicki rozszerzył zakres działalności Orkiestry i wyprowadził ją na festiwalowe i w ogóle ogólnopolskie sceny, a nawet zdobył z nią nagrody. Czy Pani, podczas swojej 5-letniej już dyrygentury, także w jakiś sposób przyczyniła się do rozwoju Orkiestry, wprowadziła do niej coś nowego, coś zmieniła?
- Rewolucyjnych zmian na pewno nie ma, natomiast trochę zmieniliśmy repertuar. Bardzo lubię muzykę swingującą i dlatego dużo jej gramy. Młodzież też to lubi. Kiedyś orkiestra dęta była kojarzona głównie z muzyką marszową, a my oprócz niej, gramy także muzykę koncertową, nowocześniejszą.

- Nie chciałaby Pani, podobnie jak zrobił to Pani ojciec, rozszerzyć działalności orkiestry na np. zespół wokalny? A może koncert z muzykami rockowymi?
- Czasami współpracujemy z innymi muzykami. Np. podczas mojego koncertu dyplomowego, razem z chórem z Uniwersytetu Gdańskiego, wykonaliśmy oratorium „Ojczyzna” Feliksa Nowowiejskiego. Sięgamy też po utwory takich artystów jak np. Zbigniew Wodecki czy Hanna Banaszak, przy których zapraszamy do współpracy wokalistów. Mamy także na swoim koncie współpracę z twórcami muzyki do spektakli teatralnych, np. już dwukrotnie przy okazji „Zdarzeń” byliśmy częścią przedstawienia, do którego specjalnie dla nas została napisana muzyka.
Zespół rockowy? Jeśli ktoś wyjdzie z ciekawym projektem, to czemu nie!

 - Czy inne orkiestry dęte, tak jak Orkiestra tczewska, także grają muzykę rozrywkową, czy raczej skupiają się na marszach i muzyce klasycznej?
- Wszystko zależy od dyrygenta: są tacy, którzy bardzo lubią grać transkrypcje z muzyki klasycznej, są dyrygenci starej szkoły, którzy grają marsze, ale są i tacy, którzy idą w muzykę rozrywkową. Jeszcze inni, jak my, grają muzykę swingującą. Rzecz jasna, nikt nie gra tylko jednego gatunku muzyki, tak jak my nie gramy tylko swingu. Jednak taka muzyka przeważa w naszym repertuarze, ponieważ tak mi w duszy gra.

- Czy zamierza Pani kontynuować rodzinną tradycję przekazywania batuty? Przekaże ją Pani swojemu potomstwu?
- Moja córka ma w tej chwili 3 lata, więc trudno powiedzieć (śmiech). Ma oczywiście mnóstwo muzycznych zabawek, a ostatnio stwierdziła nawet, że chce grać na trąbce. Często pogrywa na perkusji, czasem na naszym domowym pianinie. Jednak chyba jeszcze za wcześnie, by wyrokować… choć biorąc pod uwagę jej zapędy, prawdopodobnie wyrośnie z niej muzykantka.
Na pewno nie będę jej do niczego zmuszała, wybór należy do niej. Mnie też nikt nie zmuszał. Mój tata wręcz przestrzegał nas (mnie i mojego brata) przed wiążącymi się z muzyką obowiązkami i ciężką pracą. I tak też było: po drodze mieliśmy kryzysy, odechciewało nam się grać. Jednak tata konsekwentnie nas motywował: „zaczęliście i skończycie szkołę muzyczną I stopnia”. Rzeczywiście, kryzysy przeszły i skończyliśmy szkołę. Nikt nas też nigdy nie namawiał do tego, byśmy zaczęli uczęszczać do szkoły muzycznej II stopnia i na studia - sami je wybraliśmy.

- Można powiedzieć, że wychowała Panią orkiestra. Czy dziś nie żałuje Pani, że poświęciła się orkiestrze: nauce gry na flecie, a w końcu dyrygenturze? Jakie miejsce zajmuje w Pani życiu orkiestra? Czym dla Pani jest?
- Orkiestra była w moim życiu bez przerwy - od dziecka jeździłam na obozy, chodziłam z tatą na próby, słuchałam, przesiąkałam tym wszystkim. Później rozpoczęłam naukę gry na fortepianie, a kiedy już osiągnęłam stosowny wiek, przerzuciłam się na flet boczny. Zanim więc zaczęłam dyrygować, przez prawie 15 lat grałam w Orkiestrze na flecie. Ukończyłam klasę fletu w średniej szkole muzycznej im. Fryderyka Chopina w Gdańsku Wrzeszczu, a następnie wybrałam studia na dyrygenturze na Akademii Muzycznej w Gdańsku. Równolegle studiowałam Zarządzanie na UG, jednak stwierdziłam, że muzyka sprawia mi więcej satysfakcji.
Na pewno nie żałuję swojego wyboru. Gdybym żałowała, to zmieniłabym zawód. Mam zresztą taką możliwość - w każdej chwili mogę wyciągnąć z szuflady drugi dyplom i zacząć szukać pracy. Ale nie chcę. Lubię to co robię, jest to moja praca, w którą z przyjemnością się angażuję.
Poza tym lubię młodzież, lubię z nimi rozmawiać, pracować. Mam satysfakcję, kiedy widzę, że młody człowiek dorasta z Orkiestrą: przychodzi do nas w wieku 10 lat, potem rośnie, dojrzewa i staje się dorosłym człowiekiem. Do mojego ojca przychodzą czasami dawni orkiestranci, którzy przyznają, że gdyby nie Orkiestra, nie nauczyliby się dyscypliny, rygoru i pracy w grupie.

- Czy zawsze marzyła Pani o dyrygowaniu orkiestrą dętą?
- Tak, i są na to nawet dowody pisemne. W piątej klasie podstawówki nasza pani wychowawczyni przeprowadziła ankietę: powiedziała, że mamy napisać kim chcielibyśmy zostać w przyszłości. Ja napisałam, że chciałabym być dyrygentką. Oczywiście później, w liceum nie byłam już tego taka pewna. Jednak moje marzenie z dzieciństwa wciąż gdzieś we mnie kiełkowało, rosło i w końcu zakwitło.

- Jak się Pani czuła, kiedy ojciec przekazał Pani zwierzchnictwo nad orkiestrą? Było to dla Pani niespodzianką?

- Nie. Już w szkole średniej tata czasami, czy to na próbach czy na obozach, pozwalał mi dyrygować podczas łatwiejszych kompozycji. Później, w trakcie studiów, stopniowo coraz częściej dawał mi wolną rękę. W pewnym momencie ustaliliśmy podział na utwory, które dyryguje on i na te, które prowadzę ja. Oficjalnie przejęłam pałeczkę dyrygenta podczas jubileuszu 55-lecia Orkiestry.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama