Pani Jadwiga Staniszewska od 13 lat jest wdową. Mieszka u swojej jedynej córki w Kolonii Ostrowickiej. Łatwo tu trafić, bo na frontonie ich domu widnieje elegancka tabliczka z napisem “Sołtys”.
- Wiesia ma chyba we krwi takie społeczne działanie, po rodzicach - mówi z dumą pani Jadwiga. - Mój świętej pamięci mąż był tutaj sołtysem, a ja przez ponad 20 lat szefowałam naszemu Kołu Gospodyń Wiejskich. Córka poszła w nasze ślady. Jest sołtysem już drugą kadencję. Ale teraz to są inne czasy. I inne problemy.
Kiedy przyszli Niemcy...
Jadwiga Staniszewska zamyśla się. Przymyka oczy i ciężko wzdycha.
- Przed wojną mieszkaliśmy w Półwsi, niedaleko stąd. Mieszkaliśmy za szkołą. Moi rodzice, Władysława i Jan, gospodarowali na 13 hektarach. To była ojcowizna z dziada pradziada. Ojciec przejął gospodarkę od swoich rodziców, a moich dziadków, Józefiny i Józefa. Pradziadków nie pamiętam. Mieliśmy tam piękny, ceglany dom. Z ładnie rzeźbionym, drewnianym gankiem. Taką werandą. Było nam tam dobrze i wesoło. Miałam aż siedmioro rodzeństwa. Ale wybuchła II wojna światowa. Mieszkaliśmy daleko od frontu, więc na początku nie rozumiałam co to jest ta wojna. Miałam wtedy niecałe 7 lat. Aż pewnego dnia przyszli Niemcy. Nie pamiętam dokładnie daty, ale był to chyba 1941 rok. To było straszne. Kazali nam natychmiast opuścić gospodarstwo. Wywieźli wszystkich do obozu w Potulicach. Rodziców i ośmioro dzieci. Nie muszę chyba opowiadać jak wyglądał obóz. Koszmar. Wszystko pamiętam. Nocami w głowie przesuwają mi się te wspomnienia, jakbym oglądała film.
Trucizna w mleku dla dzieci
- Było tam bardzo dużo dzieci, które umierały, jedno po drugim - wspomina pani Jadwiga. - W ciągu jednego tygodnia zmarło troje mojego młodszego rodzeństwa. Mama jakoś dostała się do obozowego lekarza, aby ratować pozostałe dzieci. Ten lekarz też był więźniem. Cały czas stał przy nim Niemiec z bronią w ręku. Ale lekarz zdołał szepnąć mamie, by nie dawała dzieciom mleka. Dlaczego? Jeden z więźniów, który pracował w obozowej kuchni zauważył ukradkiem jak Niemiec dosypywał coś do garnka z mlekiem. To podobno była trucizna. Starsze dzieci, tak jak ja, nie piły mleka i pewnie dlatego nie zostaliśmy otruci. Tata bardzo starał się, by nas z tego obozu wypuszczono. Wykorzystał fakt, że miał siostrzeńca w Niemczech. Poprzez jego poparcie wywieziono nas z obozu do pracy na gospodarstwie u Niemca. Do Kamionki koło Smętowa. Wtedy wszyscy znaleźliśmy się w chlewie. Dosłownie. Mieszkaliśmy tam razem ze świniami! Ale tata wszystko ładnie urządził i po krótkim czasie było już lepiej. Mieliśmy jakby jeden, nieduży pokoik dla 7 osób. Nie było tam chyba aż tak źle, bo w 1944 roku urodził się mój brat, Jan - uśmiecha się gorzko pani Jadwiga.
Boża Męka za ocalenie
- W Kamionce przebywaliśmy do końca wojny. Jak ruskie przeszli, to tata pojechał do Półwsi zobaczyć czy już można tam wracać. To było zimą 1945 roku. Widok, jaki zobaczył był przerażający. Wszystko zostało spalone. Jedno wielkie pogorzelisko. Wszędzie były leje po bombach lotniczych. Zgroza. Ale ojcowizna to ojcowizna. Jak tylko zrobiło się nieco cieplej i przyszła wiosna, wróciliśmy do Półwsi. I zaczęło się nowe życie. Remontowanie, remontowanie, remontowanie. Jak się dało i czym się dało. Teraz, to aż mi się wierzyć nie chce, że wtedy można było z niczego zrobić wszystko. A dzisiaj...
Pani Jadwiga ponownie zamyśla się. Po chwili przynosi plik starych fotografii.
- Przedwojennych zdjęć nie mam. Wszystko przepadło. Ale tu mam zdjęcie z 1953 roku. Widać kawałek naszego domu. Jadą do kościoła do Pieniążkowa. Proszę popatrzeć jakie koła ma ta bryczka - drewniane ze stalowymi obręczami. A tu są moje siostry, Czesława i Irena. A ta malutka to jest Tereska. Na tym zdjęciu widać naszą werandę. W polu też się wtedy pracowało inaczej. Konikami. O traktorze można było tylko pomarzyć, a o kombajnach nawet się nie marzyło. Tutaj widać jak wtedy kosiliśmy zboże - kosiarką konną. Na zdjęciu powozi Jan Badziong, a obok siedzi mój brat Henryk. Potem trzeba było skoszone zboże ręcznie wiązać w snopki. Potem ustawiać sztygi. O młóceniu nawet nie wspomnę. Kto dzisiaj pamięta młockarnie? A tutaj jest nasza Boża Męka. Stoi w sadzie. Postawiliśmy ją jako podziękowanie za ocalenie. Przed nią stoją moje siostry Teresa i Czesława oraz ja. Teresa to jest ta mała dziewczynka z poprzedniego zdjęcia. Jak to czas wszystko zmienia. Takie jest życie. Trzeba je przeżyć jak najlepiej.
Tu się urodził i tutaj zmarł
- Do szkoły poszłam w Półwsi. Ten budynek szkolny jeszcze tam stoi. Solidny, ceglany. Szkoły jednak już dawno tam nie ma. Chyba w tym budynku mieszkają nauczyciele. Kiedyś przebywał tam były zastępca burmistrza, pan Zboralski z rodziną. Teraz nie wiem, bo dawno tam nie byłam. O młodości nie będę opowiadała. Była typowa, jak to na wsi. A w 1963 roku wyszłam za mąż za Bernarda Staniszewskiego. On był rolnikiem i sołtysem Kolonii Ostrowickej. Byłam od niego o 15 lat młodsza. Po ślubie zamieszkałam u męża. Urodziła nam się jedna córka, Wiesia. Mąż zmarł 13 lat temu i teraz mieszkam tu razem z córką.
Jestem członkiem Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. Dwa lata temu zorganizowano nam wycieczkę do Potulic. Pojechałam. Ale nie miałam odwagi, aby wszędzie wejść. Te wspomnienia są dla mnie nadal bardzo bolesne. Nie tylko dla mnie. Był z nami jeden pan z Kościerzyny. On urodził się w obozie. Kiedy szliśmy przez aleję w obozowym lasku, to ten pan nagle zasłabł i osunął się na ziemię. Natychmiast wezwano pogotowie. Karetka przyjechała bardzo szybko, ale lekarz stwierdził zgon. Przeznaczenie? Ten pan tu się urodził i tutaj zmarł. A ja przeżyłam. Może właśnie po to, by opowiadać dzisiaj o tym ludziom młodym. Aby wiedzieli. Aby docenili to co mają dzisiaj i szanowali tych, dzięki którym to mogą mieć. I to wszystko. Całe moje życie.
Potulice - miejsce śmierci setek ludzi
Obóz w Potulicach założony został 1 lutego 1941 r. jako obóz zbiorczy dla polskich rodzin wysiedlanych z Pomorza, a następnie kierowanych na teren Generalnego Gubernatorstwa. Początkowo mieścił się w budynkach miejscowego folwarku. Od jesieni 1941 r. do początku 1942 r. pełnił funkcję “wychowawczego” obozu pracy. W tym czasie rozpoczęto rozbudowę folwarku, która trwała aż do końca 1944 r.
Do obozu Niemcy kierowali wysiedlane polskie rodziny, których gospodarstwa zostały przekazane niemieckim osadnikom. Więźniowie początkowo kierowani byli do prac w gospodarstwach rolnych i dużych zakładach przemysłowych na terenie okręgu Gdańsk - Prusy Zachodnie. Po rozbudowie obozu powstawały tu także filie przedsiębiorstw przemysłowych. Na tym terenie funkcjonował również wydzielony obóz dla dzieci ze wschodu (Ostjugendbewahrlager).
21 stycznia 1945 r. w obozowej ewidencji odnotowanych było 11 188 osób. W obozie przebywało 5 339 osób, w tym 660 dzieci i 189 chorych. Przyjmuje się, że ogółem więzionych było tu ok. 25 tys. osób. W ewidencji zgonów odnotowano 1 297 osób, w tym 767 dzieci.
Reklama

Nocami przesuwają mi się wspomnienia, jakbym oglądała film
KOLONIA OSTROWICKA. Przeżyłam obóz w Potulicach. Najpiękniejsze dziecięce lata spędziła w Potulicach - hitlerowskim obozie. Tam, w ciągu tygodnia zmarło troje jej młodszego rodzeństwa. Ona była silna. Przetrwała wojenny koszmar.
- 27.04.2009 00:00 (aktualizacja 03.08.2023 15:48)

Reklama
Napisz komentarz
Komentarze