Rolnicy z powiatu tczewskiego 20 lutego ok. godz. 10.30 mieli już Tczew za sobą. Punkt zbiorczy zaplanowali w Rusocinie. Wkrótce potem byli już w Gdańsku. Do ich protestu przyłączyli się myśliwi, pszczelarze, a także zwykli konsumenci. We wtorek zastrajkowała wspólnie z nimi branża transportowa. Protestowi głównemu towarzyszyła pikieta piesza z transparentami przed Urzędem Marszałkowskim w Gdańsku.
Jak twierdzą protestujący, konieczne było zaostrzenie wystąpień, bo te dotychczasowe nie zrobiły wrażenia na rządzących w Warszawie, ani na unijnych decydentach.
- W Gdańsku siły połączyli rolnicy z gminy Tczew, gminy Starogard Gdański, gminy Gniew, gminy Pelplin – relacjonuje pani Paulina, rolniczka z Nicponi. - Zebranie zorganizowaliśmy w Rusocinie na autodromie i stamtąd wszystkie siły skierowaliśmy na Gdańsk. Przejechaliśmy ul. Grunwaldzką, w stronę Galerii Bałtyckiej, na rondzie Hucisko zawracaliśmy. W centrum Gdańska planowaliśmy, że pojawi się ok. 700 ciągników. Postulaty mamy wciąż te same, niespełnione...
Rolnicy z Tczewa przyjechali do Gdańska w kiepskich nastrojach. Do tej pory rządzący nie spełnili postulatów. Mało tego niezbyt się kwapią, by rozmawiać z rolnikami o poprawie ich sytuacji.
- Panują nastroje przygnębiające, bo nic nie uzyskaliśmy. 27 lutego planujemy strajk generalny w Warszawie, bo inaczej nie przejmą się nami – kończy pani Paulina.
Protesty rolnicze przechodzą przez całe Pomorze od Powiśla, przez Żuławy po Kociewie Kaszuby. To tylko na Pomorzu, a strajkuje wieś w całej Polsce. Wystarczy spojrzeć na publikowaną mapę protestów...
W Sztumie ok. godz. 11-tej rolnicy nadjechali maszynami rolniczymi do Czernina, skąd po konsultacjach z policją wjechali do Sztumu. Wielu miało na ciągnikach i ciężarówkach znane hasła: „Gdy głód poczujesz rolnika uszanujesz”, „Bez nas będziecie, głodni, nadzy i trzeźwi”, albo po prostu krótko „Wojna o wieś”. Fala ciągników biegła od starostwa w Sztumie po fabrykę Maksimus. Gdy wracali od fabryki wytworzył się ogromny korek. Niektórzy mieszkańcy bili im brawo, inni po prostu przystawali patrzeć co się dzieje. Taki widok nie jest przecież codziennością. Rolnicy pikietowali też pod sztumskimi urzędami. Równolegle rolnicy dali o sobie znać w Malborku i Prabutach. Z Malborka część ruszyła na protest do Nowego Dworu Gd.
- W czwartek będę sprzedawał pszenicę, która kosztowała niedawno 900 zł/tona, a obecnie mogę za nią otrzymać zaledwie 720 zł/t. w lokalnym skupie – stwierdza pan Wojciech, rolnik z Mikołajek Pomorskich. - A mamy jeszcze ugorować część upraw!? Dziwię się, że rolnicy mówią, że nie będzie opłacało się siać na przyszłe zbiory... To już się nie opłaca! Sprzedaż z ub. r. była na tyle nieopłacalna, że wówczas nie firmy nie chciały z nami podpisywać kontraktów! Cena światowa jest zaniżona, jedna z firm ze Stegny ściąga zboże z Ukrainy. Rolnicy zgłosili to na policję.
Rolnicy z Powiśla mają swoją grupę w mediach społecznościowych, gdzie informują się o kolejnych akcjach protestacyjnych i nieuczciwych działaniach skupów i innych firm.
-Zielony ład zniszczy całkowicie polski rynek produkcji rolnej – uważa pan Wojciech. - Chodzi o wyparcie polskich gospodarstw z rynku. Najpierw najbardziej odczują to małe gospodarstwa wiejskie. Kupują drożej na małą produkcję, często ekologiczną i koszty eksploatacyjne, w tym paliwo będą powoli ich niszczyły. Potem padną większe gospodarstwa. Jeśli będzie tak tanio, to będziemy bankrutować, bo nie można w nieskończoność dokładać do interesu! To kwestia czasu. Wspieranie ogromnych, (wiele tysięcy ha) gospodarstw ukraińskich sprawi, że nie będzie opłacało się kupować produktów od polskiego rolnika.
Zdaniem pana Wojciecha protesty powinny bardziej skupiać się na blokowaniu granicy z Polską (blokowaniu pociągów i ciężarówek), niż na blokowaniu centr miast. Powód tej sytuacji w jego opinii leży w znacznym stopniu w nieograniczonym imporcie.
- Wyjściem byłby też objęcie normami unijnymi produkcji rolnej z Ukrainy. Na Ukrainie można stosować masowo herbicydy i inne chemikalia ochrony roślin, dawno wycofane z rynków unijnych. Ludzie będą chorować z powodu zanieczyszczonej żywności. Jest w tym też dużo hipokryzji, bo te wielotysięczne gospodarstwa na Ukrainie to często agroholidngi: amerykańskie, holenderskie czy luksemburskie, które sprzedają towar na rynki unijne.
Wygląda na to, że rodzime korporacje rolnicze, działające na rynku ukraińskim zarabiają pieniądze szkodząc państwom, z których się wywodzą...
Napisz komentarz
Komentarze