Młodzi tczewianie - bo to przede wszystkim dla nich Centrum Kultury i Sztuki zorganizowało ten festiwal - wysłuchali artystów bardzo dokładnie. Wysłuchali Witolda Dębickiego, który opowiedział im, jak wspaniałym, a jednocześnie trudnym zawodem jest aktorstwo. Wysłuchali Marka Brandta (reżyser Teatru Zielony Wiatrak), który udowodnił, że każdy z nas stara się być tym najlepszym. Wysłuchali w końcu dialogu kobiety „po przejściach” i mężczyzny „z przeszłością”, bohaterów rozpisanej na dwa głosy „Ławeczki”.
Młodzi wysłuchali ich wszystkich. Czego się dowiedzieli? Cytując innego wielkiego człowieka sztuki: „Świat jest teatrem, a aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i znikają”. Właśnie z takimi postaciami - zwyczajnymi, wtapiającymi się w tłum, takimi jak ja czy Ty - spotkali się podczas festiwalu młodzi widzowie.
Młodzież o swoich problemach
Zwyczajną postacią okazał się sam Witold Dębicki, aktor z 40-letnim stażem. Człowiek z dystansem do własnej osoby, który potrafi zagrać zarówno księdza dyrektora, jak i Władysława Jagiełło w dresie (o spotkaniu z aktorem piszemy obok w materiale „Od kółka teatralnego po tron króla” - przyp. aut.).
Zwyczajnymi ludźmi, a przede wszystkim rówieśnikami większości widzów, byli młodzi aktorzy sekcji teatralnej działającej przy CKiS. Trzeciego dnia festiwalu zaprezentowali swoje autorskie przedstawienie zatytułowane „To nie mój wybór”.
- Pójdziesz ze mną na balet? - namawia jedna nastolatka drugą.
- Nie, nie mogę - pada odpowiedź. - Mama mi nie pozwoli. Muszę ćwiczyć. Za dwa tygodnie będę miała egzamin w muzycznej.
- W czym to przeszkadza?
- Mojej mamie przeszkadza i to bardzo. Pilnuje mnie, żebym ćwiczyła przynajmniej godzinę dziennie.
Młodzi artyści opowiadają historię konfliktu pomiędzy matką, a dorastającą córką: pierwsza chce, aby dziewczyna nie zmarnowała swojego talentu, druga jest już swoją „pasją” zmęczona.
- Mamo, ja nie chcę grać! Ja chcę odpocząć!
- Jestem twoją matką, jak słusznie zauważyłaś! I to ja wiem co jest dla ciebie najlepsze, rozumiesz? Obejdziesz się bez odpoczynku!
20-minutowe przedstawienie kończy wymowny kadr z lecącym na tle błękitu nieba ptakiem. Gdyby pokusić się o interpretację, można by powiedzieć, że ptak ten prawdopodobnie dopiero co opuścił rodzinne gniazdko. Czy pierwszy w życiu samodzielny lot nie zakończy się dla niego upadkiem na ziemię?
Kto jest najlepszy?
27 marca - Międzynarodowy Dzień Teatru. W Tczewie, pomimo trwającego festiwalu, jak na złość - Dzień Bez Teatru. Na tczewskiej scenie miał zaprezentować się tego popołudnia Państwowy Teatr Lalki „Tęcza” ze Słupska ze spektaklem „Metamorfozy”. Miał, ponieważ organizatorom nie udało się sprzedać ani jednego biletu na spektakl. Widzowie zawiedli również w piątek. Na „DNA” w reżyserii Marka Brandta (który odegrał w swoim przedstawieniu także jedną z ról), stawiła się zaledwie garstka widzów. Dlaczego? Być może bali się ujrzeć w bohaterach spektaklu samych siebie? Wszak poruszona przez Brandta tematyka wiecznej pogoni za sławą i pieniędzmi jest jak najbardziej aktualna.
- Jestem najlepsza - twierdzi grana przez Annę Chojnacką bohaterka.
- Bzdura - odpowiada lekceważącym głosem druga postać. - Najlepszy jestem ja.
- A ja jestem jeszcze lepszy - dodaje trzeci.
- Umawialiśmy się setki razy, najlepszy jestem ja!
- Ja sobie nie przypominam żadnego umawiania się. To ja jestem najlepszy.
- Zaraz, zaraz. Przecież to od razu widać, że to ja jestem najlepsza…
W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Marek Brandt powiedział, że jego bohaterowie mogą znajdować się w sytuacji, która wymaga od nich autoreklamy i „zniszczenia” konkurenta. Mogą to być np. eliminacje do „Idola” czy „Big Brothera”:
- Każdy z nich stara się wypaść przed swoimi konkurentami oraz przed samym sobą jak najlepiej, jak najmądrzej. A w rzeczywistości okazuje się, że są oni kompletnymi dnami - stąd tytuł widowiska. Nie są to źli ludzie, choć krzywdzą się nawzajem, starają się udowodnić swoją siłę. To opowieść o ludziach, którzy dla blichtru rezygnują ze swojej wewnętrznej wolności.
O dojrzewaniu nie tylko dla młodych
Na scenie panuje półmrok. Wreszcie światło staje się mocniejsze i pojawiają się dwie postacie z wielkimi papierowymi głowami. Zaczynają beztroskie harce – w ciuciubabkę, w chowanego, w ruch idzie skakanka. To zabawa lalek.
- Musimy ją zabawiać, aż nas nie przeniesie do pawlacza na wieki – mówi jedna z nich.
- Zobacz! – rzuca nagle druga. – Ona już nie jest dzieckiem. Uciekajmy stąd.
Tak rozpoczął się sobotni spektakl gdyńskiej Maszoperii pt. „Talitha”, który tytułem nawiązuje do biblijnej historii wskrzeszenia przez Jezusa 12-letniej dziewczynki. Spektakl przedstawia opowieść o Aniele i Klaunie, w której ten pierwszy przyjmuje rolę ucznia, a drugi mistrza.
- Nie rozumiem tych przemądrzałych sentencji – stwierdza Anioł. – Przyszłam tu się bawić. Dlaczego pan to psuje?
- Chce pomóc ci dorosnąć – odpowiada Klaun.
Teatr Maszoperia wystąpił również w pierwszej edycji Festiwalu, przedstawiając rok temu spektakl „Parobek królem”. „Talitha” z kolei ostatni raz była wystawiana półtora roku temu w ciemnej piwnicy – byłej siedzibie Teatru. Dlatego też, specjalnie odświeżony na tczewski festiwal spektakl, również został wystawiony na ograniczonej przestrzeni. Widzowie siedzieli na scenie, twarzą w twarz z aktorami, którzy byli wręcz na wyciągnięcie ręki, nie ograniczeni dystansem dzielącym zwykle artystów i widownię.
W pewnym momencie przedstawienia Klaun chce odwrócić role – uczyć się od Anioła.
- Ale co ja mogę tobie powiedzieć o życiu – mówi. – Sama nie wiem kim jestem.
- Myślisz, że ja wiem – pyta Klaun.
- A nie? – dziwi się Anioł.
Dla Klauna nauka życia to uczenie rozmawiania i słuchania, wreszcie zrozumienia siebie. Sugeruje Aniołowi, by napisał wiersz.
- Poezja to prajęzyk, który pozwala nazywać to, co nienazwane – mówi.
Według aktorów, Anny Mai Miller i Ludwika Lubieńskiego, „Talitha” to spektakl poetycki, którego akcja rozgrywa się w sercu człowieka. To opowieść o dojrzewaniu do pełni człowieczeństwa, skierowana głównie do młodzieży, choć pewnie i dorośli, którzy odwiedzą Pokoik Dzieciństwa, gdzie dzieje się akcja, odnajdą w nim „tajemnicę swojego serca”.
- Ten spektakl dojrzewa i rozwija się razem z nami – powiedziała po przedstawieniu Anna Maja Miller. - Nie było naszym zamiarem stworzyć takie oto przedstawienie. Po prostu tak nam wyszło. To collage nierzadko prywatnych przeżyć, to teatr intuicyjny.
Uniwersalnie o potrzebie miłości
Niedzielę tczewscy miłośnicy teatru spędzili na „Ławeczce”, bo taki tytuł nosił spektakl w wykonaniu Towarzystwa Twórczych Projektów – Scena Poczekalnia z Kalisza. Bohaterami sztuki są kobieta po przejściach i mężczyzna z przeszłością, mający za sobą nieudane związki (on byłą żonę nazywa Cholerą), nie pierwszej młodości. Spotykają się na tytułowej ławeczce. Nikołaj (choć mimochodem wspomina, że ma na imię Aleksy), grany przez Dariusza Taraszkiewicza, nie tracąc czasu zaczyna się mizdrzyć do Wiery, pracownicy zakładu pończoszniczego.
- Czy ma pan ogień? – pyta grająca ją Izabela Noszczyk.
- Ja? Mam w sobie mnóstwo ognia – zaznacza Kola.
Z biegiem akcji okazuje się, że para już wcześniej się poznała. Kola, wcześniej podający się za Jurę, poderwał Wierę, po czym zniknął po wspólnie spędzonej nocy. Później dowiadujemy się, że Nikołaj-Jura-Aleksy nazywa się Fiodor, nie jest w delegacji, ale pracuje jako kierowca autobusu, jest żonaty, a nie rozwiedziony i zamiast małej córeczki ma dwóch synów.
- Idiotka. Wszystko zepsułaś. Masz intensywnie rozwinięty instynkt szperacza dowodów osobistych – krzyczy z wyrzutem na Wierę, która także nie mówi o sobie całej prawdy.
„Ławeczka” kończy się jednak zapowiedzią happy end’u – bohaterowie rozchodzą się, ale Wiera daje Fiodorowi klucze do swojego mieszkania. Aleksander Gelman, współczesny dramaturg rosyjski, napisał „Ławeczkę” w 1986 r., w czasach głębokiej komuny. Pomimo upływu 20 lat, jest to sztuka wciąż aktualna i uniwersalna, bo pokazuje człowieka wiecznie spragnionego ciepła, zrozumienia, a przede wszystkim miłości drugiej osoby.
Niewielu widzów
II edycja Festiwalu nie przyciągnęła do Centrum Kultury i Sztuki tabunów widzów. Jednak czy to wystarczający powód, by skreślać go z kalendarza tczewskich imprez, w którym ze świecą szukać podobnych wydarzeń? Miłośnicy teatru z grodu Sambora, owszem, mogą narzekać, że rankiem nie zobaczyli najnowszego spektaklu Michała Zadary, popołudniem Krystiana Lupy, a wieczorem Jana Klaty. Nie oszukujmy się – Tczew to nie kulturalna metropolia i nigdy nią nie będzie. Jednak kto wie, może za kilka lat, gdy Festiwal Edukacyjnych Form Teatralnych okrzepnie, na deskach sceny CKiS zobaczymy ekstraklasę polskich aktorów i reżyserów?
Niska frekwencja nie zniechęca
- Jestem zadowolony z produkcji, które pokazaliśmy, ale jest mi przykro, że spotkały się z małym zainteresowaniem – podsumowuje festiwalowe dni Tadeusz Żmijewski, dyrektor Centrum Kultury i Sztuki. - Festiwal był skierowany zwłaszcza do młodzieży szkolnej i zabrakło chyba zaangażowania nauczycieli oraz dyrektorów szkół w jego rozpropagowaniu, zwłaszcza, że impreza miała charakter edukacyjny. Trochę szkoda zmarnowanej energii artystycznej, ale niemniej jestem zadowolony z poziomu spektakli. Niska frekwencja nie zniechęca mnie przed organizacją kolejnej edycji, bo Festiwal niesie ze sobą ogromne wartości emocjonalne. W przyszłym roku na pewno odbędzie się w podobnym kształcie. Będziemy się starać, aby bardziej zainteresować szkoły ponadgimnazjalne naszą ofertą.
Reklama
Festiwal Edukacyjnych Form Teatralnych - dobry poziom i nikłe zainteresowanie
TCZEW. Jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów, Kazimierz Dejmek, mawiał, że teatr to miejsce, gdzie aktor winien istotnie mówić, a widz istotnie słuchać. Czego dowiedzieli się uczestnicy zorganizowanych w ramach II Festiwalu Edukacyjnych Form Teatralnych spotkań z aktorami?
- 04.04.2008 00:03 (aktualizacja 09.08.2023 20:56)
Napisz komentarz
Komentarze