Dlatego informacja, która obiegła Tczew (miasto, które zawsze miało związek z Wisłą, czy nawet morzem) o zamiarze budowy przystani, wzbudziła w mieszkańcach wielkie nadzieje, że w końcu po wielu latach powstanie coś fajnego. Nie ukrywam, że również dałem się zwieść takim nadziejom. Dodatkowo emocje i przekonanie o fajnym projekcie wzbudzała informacja o kwocie, jaką włodarze zamierzają wydać na ten cel około 6.000.000 zł. Emocje wzbudzał również fakt, że projekt wpisywał się w powstającą infrastrukturę drogi wodnej „Berlin - Kaliningrad - Kłajpeda”, któremu patronowały miasta partnerskie Tczew i Kłajpeda na Litwie. Czyli bardzo poważnie.
W tym miejscu bardzo chętnie zakończyłbym mój felieton - tak, aby pozostała duma i radość z powstania przystani. Jedyna informacja, którą można określić jeszcze, jako pozytywną to fakt, że za 6.000.000 zł coś powstało. Tylko co?
Wydaje się, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Powstał budynek bosmanatu, restauracja, zaplecze sanitarne, taras widokowy, pomosty cumownicze, slip. Pięknie prawda? Duma!!! A teraz rzeczywistość. Bosmanat stał się zwykłą restauracją z pubem, gdzie można było coś zjeść i wypić piwo, taras widokowy nie wiem czy kiedykolwiek był dostępny? Sanitariaty głównie służyły restauracji. Slip rozebrano po kilku miesiącach od oddania „przystani”(kuriozalne!!!), bo nie spełniał żadnych norm żeglarskich. Jedynie pomosty cumownicze przypominają, że miała to być przystań. Mam nieodparte wrażenie, że włodarze zafundowali za 6.000.000 zł mieszkańcom obiekt pod restaurację, a pomosty chyba były potrzebne do nazwania tego miejsca przystanią? Slip rozebrano po kilku miesiącach, bo był już nie potrzebny, a poza tym nie spełniał norm. Nazwa slip do niczego również nie była już potrzebna.
Należy zadać sobie pytanie, czy włożenie na lokatę 6.000.000 zł, (chociaż miasto wyłożyło mniejsza kwotę) nie byłoby lepszą inwestycją dla mieszkańców. Po 12 latach przyjmując oprocentowanie (odsetki kapitałowe) na dzień dzisiejszy miasto miałoby pond 12.000.000 zł! A dzisiaj „przystań”, to opuszczony obiekt zarastający trawą, który miasto próbuje sprzedać za cenę wywoławcza 2.000.000 zł. Niestety w pierwszym przetargu nie było chętnych.
W tym miejscu należy zadać sobie pytanie, jak to możliwe, że po 12 latach tak atrakcyjna nieruchomość traci na wartości 4.000.000 zł??? Zapewne, jako mieszkańcy wszyscy chętnie dowiemy się, co to za fenomen?
Niestety jest to kolejny przykład braku kreatywności i mam nadzieję, że tylko braku kompetencji, za które zapewne jak zawsze nikt nie odpowie. Wizerunkowo w oczach mieszkańców Kłajpedy czy Berlina to po prostu kompromitacja, wpisująca się również w obraz mostu.
Olek Wojciechowski
Napisz komentarz
Komentarze